Nissan GTR HKS GT800, czyli Godzilla pustoszy Warszawę

O Nissanie GTR napisano i powiedziano już chyba wszystko, wszak model ten jest w sprzedaży już od przeszło 6 lat. W tym czasie zdążył sporo namieszać na rynku superaut. Niemniej jednak test standardowego R35 po całym tym czasie byłby łagodnie rzecz ujmując wtórny, więc my poszliśmy inną drogą i przetestowaliśmy egzemplarz ekstremalnie zmodyfikowany, zjadający seryjne konstrukcje na śniadanie.
Nissan GTR HKS GT800, czyli Godzilla pustoszy Warszawę
08.10.2014
Matys Mularczyk
Agresywne wloty w masce z włókien węglowych nie są tu dla picu - tak potężny silnik potrzebuje dużo powietrza. Fot. Marek Setniewski
 

Jedną rzecz trzeba powiedzieć - GTR od początku był samochodem piekielnie szybkim. Jeszcze przed wejściem do sprzedaży w 2008 roku Japończycy z zaskakującą pewnością siebie twierdzili, że ich konstrukcja dzięki najbardziej zaawansowanemu na świecie inteligentnemu napędowi na cztery koła bez trudu pokona najmocniejsze Porsche 911 na północnej pętli Nurburgringu kosztując przy tym dwukrotnie mniej, co skierowało na nich oczy wszystkich - zarówno producentów, jak i potencjalnych klientów. I faktycznie, R35 wykręciło czas poniżej 7:30 dając Niemcom solidnego prztyczka w nos, ale Ci nie pozostali dłużni - zrobili własny test i wyszedł im o wiele gorszy czas, więc oskarżyli Nissana o oszustwo. Szarpali się tak między sobą jeszcze bardzo długi czas, ale nikt nie zwracał już na to większej uwagi, a Nissan wywalczył sobie należne mu miejsce (w świadomości opinii publicznej) wśród najszybszych aut świata. Nie była to niestety jedyna afera związana z najnowszym wcieleniem Godzilli. GTR miał bowiem rewelacyjny system launch control pozwalający odepchnąć się od zera do setki w nieco ponad 3 sekundy. Niestety skrzynia biegów już taka rewelacyjna nie była, bo po kilkakrotnym użyciu procedury startu zwyczajnie się rozsypywała. No cóż, cena dwa razy niższa niż 911 turbo... Ale Japończycy to pomysłowy naród, więc wymyślili fortel: kontrolę startu można było włączyć tylko po całkowitym wyłączeniu kontroli trakcji, i biada temu kto to zrobił bez przeczytania warunków gwarancji, gdyż ta nie obejmowała żadnych uszkodzeń powstałych przy wyłączonych systemach bezpieczeństwa (a koszt nowej skrzyni w Polsce to ciężkie 92 tysiące złotych). Słowem, możesz się chwalić znajomym, że masz launch control, ale pod żadnym pozorem go nie używaj! Absurd. Niby ta kwestia została poprawiona w wersji po faceliftingu, ale za to cena wzrosła o c.a. 200 000 PLN. Trochę drogo.

 

Ostre kształty wzorowane były na mechach z mangi "Gundam". Fot. Marek Setniewski
 
Przyczajona bestia wypełza na żer Fot. Marek Setniewski


Inżynierowie Nissana dolali jeszcze jedną, malutką kropelkę która przelała całkiem pękatą już czarę goryczy: stwierdzili, że tak dobrze zabezpieczyli elektronikę zespołu napędowego, że w zasadzie nie da się jej stuningować. Być może miał to być taki haczyk, chwyt marketingowy mający pokazać jak rewelacyjną "bazą" jest ich dzieło, więc już w styczniu 2008 roku (miesiąc po japońskiej premierze) pojawiły się pierwsze dłubnięte egzemplarze od największych tunerów na świecie. Rozsierdzeni specjaliści od modyfikacji zaczęli się prześcigać w wypuszczaniu na rynek coraz to ostrzejszych "kit'ów" podnoszących osiągi R35 i na dzień dzisiejszy wybór aftermarket'owych części jest aż trudny do ogarnięcia. I tu dochodzimy do prezentowanej dziś szarej Godzilli z Polski. Jej właściciel bardzo szybko doszedł do wniosku, że skoro producent zabrania mu korzystania z jego auta w taki sposób, by wykorzystywać jego pełny potencjał, to pal licho gwarancję - trzeba zrobić z niego furę niewyobrażalnie wręcz szybką i czerpać z jej użytkowania maksymalną frajdę! Nie będę się rozpisywał na temat szczegółów modyfikacji, bo powstałby najdłuższy tekst w historii autostuff.pl, powiem tylko tyle, że auto ma wymienione zawieszenie, hamulce, wzmocnioną skrzynię biegów, zmienioną całą elektronikę i zamontowany zestaw HKS GT800 z natryskiem podtlenku azotu na intercoolery. Do tego warto wspomnieć jeszcze o dołożonych elementach aerodynamicznych odpowiedzialnych za docisk i chłodzenie poszczególnych podzespołów i pięknie brzmiącym (właściwie ryczącym) wydechu od Akrapovic'a z końcówkami o średnicy wiader. Efekt? 772 KM i 876 Nm!

 

Godzilla najczęścieej poluje nocą. Fot. Marek Setniewski


Wrażenia z jazdy tym potworem są z kolei zaskakujące - autem da się spokojnie jeździć nawet w gęstym ruchu bez obawy, że nagle wylądujemy na słupie lub w bagażniku minivana przed nami. Są tylko dwa warunki: wysoki bieg (elastyczność jest przewspaniała!) i delikatne traktowanie gazu. Za to gdy mamy przed sobą pustą drogę czas staje w miejscu a prędkość rośnie wprost proporcjonalnie do wzrostu obrotów. Nie jest zupełnie istotne na jakim jedzie się biegu i przy jakiej prędkości dociska się gaz do dechy, samochód i tak boleśnie wciśnie w fotel i w mgnieniu oka podwoi albo i potroi tempo podróży. Ta Godzilla w 2012 roku startowała w prestiżowych podmoskiewskich wyścigach Unlim 500 i przy słabszym niż obecnie o ponad 100 koni setup'ie dystans 1 mili pokonała w 27,3s, a to już bardzo blisko do poziomu osiągów Bugatti Veyrona! No, ale prędkość to nie wszystko, szczególnie poza torem wyścigowym. Naturalnie, jak w każdym superaucie trzeba zwracać uwagę na każdą, nawet najrówniejszą studzienkę, bo można pogubić plomby, ale zawieszenie i napęd dają kapitalne wyczucie i niesamowitą pewność prowadzenia. Jestem przekonany, że te auto potrafi skręcać znacznie lepiej niż ja i nie umiałbym znaleźć limitów jego przyczepności. Choć muszę przyznać, że tak przygotowany podwoziowo GTR zdecydowanie dodaje pewności siebie. Tym bardziej, że jest to jeden z tych samochodów które "czuje się" już po kilkuset przejechanych metrach. Po prostu maszynka do robienia przyjemności kierowcy.

 

Tak prezentuje się z naprawdę bliska. Fot. Marek Setniewski
 
Ten rozmiar budzi respekt na ulicach. Fot. Marek Setniewski


Gdyby nie styczność z tym kompletnie przerobionym egzemplarzem, pewnie nigdy nie nasunęłyby mi się przemyślenia na temat tego, czy seryjne GTR'y w ogóle mają sens? Po tych wszystkich wtopach z obwarowaniami gwarancyjnymi i naprawdę sporą awaryjnością użytkownicy tych aut mogliby się dość mocno obrazić na producenta, bo przecież te samochody kosztują po pół miliona złotych! Owszem, to w dalszym ciągu o wiele mniej pieniędzy niż trzeba zapłacić za porównywalne pod względem osiągów Porsche, ale wciąż jest to góra pieniędzy. Czy ta cała rywalizacja z 911 Turbo była komukolwiek potrzebna? Chyba nie. Dlatego też dochodzę do wniosku, że kupno takiego auta nie ma absolutnie sensu. Chyba, że postanowicie zaraz po wyjeździe z salonu wywalić książkę gwarancyjną przez okno i wstukacie w GPS adres porządnego warsztatu tuningowego - wtedy będziecie mieć najfajniejszy samochód na świecie.

 

Polecane wideo

Komentarze
Ocena: 5 / 5
Polecane dla Ciebie