Brytyjska Rodzina Królewska ma słabość do Land Roverów czy też ich luksusowych braci – Range Roverów. Pierwszym z pierwszych był setny LR pochodzący z fabryki w West Midlands, którego otrzymał Jerzy VI. Królowa Elżbieta (jeszcze jako Księżniczka) pierwszy raz pojawiła się w Land Roverze w 1951 podczas prezentacji Królewskich Sił Powietrznych w londyńskim Hyde Parku. Od momentu koronacji w 1953 roku w Jej garażu pojawił się LR Series 1 (czyli praprzodek Defendera) i po dziś dzień Land Rovery oraz Range Rovery służą wiernie Jej Królewskiej Mości. Te pierwsze niczym wierne psy – podczas polowań i wypraw, gdzie używa się kaloszy. Zaś drugie – mają za zadanie dostarczać maksymalnie dużo prestiżu i komfortu podczas oficjalnych wizyt i długich podróży.
Klasa sama w sobie
Pierwszy Range Rover pojawił się w 1969 roku i pozostawał w ofercie przez 27 lat. Początkowo oferowany był tylko w 3-drzwiowej wersji, z czasem pojawiło się też 5-drzwiowe nadwozie. Range od początku miał aspirację do bycia czymś więcej niż tylko porządną terenówką. O ile napęd od początku pozostawał bez zastrzeżeń, to nauka w styl i komfort chwilę zajęła. Najpierw pojawiło się wspomaganie kierownicy, zaraz potem klimatyzacja, skórzana tapicerka, drewniane okładziny. A wygląd? Końcowa wersja nadwozia, która trafiła do produkcji, to projekt, do którego nie można mieć żadnych uwag. Jednak jak poszukacie, jak wyglądały historyczne prototypy to docenicie jak długą i krętą drogą przebył RR zanim się pojawił w formie jaką znamy.
W momencie debiutu Range Rover był praktycznie jedynym tego typu autem. Przez długie lata brak mu było konkurencji, która ostatnimi czasy zaczyna rozpychać się łokciami w przestrzeni stworzonej przez Anglików. Dzisiaj jest Bentley Bentayga, Aston Martin DBX czy Rolls-Royce Cullinan. Jest też BMW X7 czy Mercedes GLS, ale obaj niemieccy konkurenci wydają się zbyt oczywiści i plebejscy przy najnowszym Range Roverze. Wystarczy szybki rzut oka, żeby zobaczyć, że oba auta grają w zupełnie innej lidzie. Pierwszy jest przesadnie hi-techowy, drugi ocieka chromami niczym barokowy ołtarz. Nie zrozumcie mnie źle: Hugo Boss niby umie w modę, ale daleko mu do stylu i elegancji brytyjskich krawców. Zarówno pod względem kroju jak i używanych materiałów.
Piąty z kolei
Obecna generacja Range Rovera ma numer pięć i debiutowała z początkiem roku. Za jej wygląd odpowiada Garry McGovern, który odwalił kawał dobrej roboty: nowy wóz wygląda dokładnie tak jak poprzednia generacja, ale został doprawiony o liczne smaczki i dodatki, które powodują, że bryła nadwozia zyskała na świeżości. Po co zmieniać ideał? Odnajdziemy tu cechy łączące kolejne pokolenia Range Roverów: opadająca linia dachu z jednocześnie unoszącą się linią progu; możliwie krótki (86cm) zwis przedni w połączeniu z wydłużonym (120cm!) zwisem tylnym. McGovern wie co robi: to już trzecia generacja, która wychodzi spod jego ręki. Najważniejsze detale i rozwiązania stylistyczne to idealnie gładka powierzchnia nadwozia (ukryte klamki!) i narysowany na nowo tył, który teraz przywodzi na myśl eleganckie jachty. Do tego zabawa proporcjami, która powoduje, że wóz mający wymiary małego angielskiego domku (dł. 5,3m, sz. 2,1m, wys. 1,9m) i toczy się na kołach większych niż w niejednej ciężarówce (23”) wygląda naprawdę zgrabnie i ma rewelacyjny współczynnik oporu powietrza na poziomie 0,31. Porządna rzemieślnicza, angielska robota! Dość powiedzieć, że minimalistyczne środki (tylne światła!) pozwoliły na maksimum efektu.
Wnętrze z kolei rozpieszcza użytymi materiałami oraz ilością przestrzeni. Polecam zabawę typu: znajdź element, który nie jest wykonany z materiałów szlachetnych, takich jak skóra, metal czy drewno. Ba! Zwykłe dywaniki pod nogami kierowcy czy pasażerów mają taką długość włosia, że można w nich zgubić coś, co nieopatrznie wam upadnie na podłogę. Z kolei ilość miejsca wynika z prostej matematyki: ten wóz ma rozstaw osi niewiele mniejszy niż długość VW UP, a w testowanej wersji posiada 4 fotele (i dostawkę pomiędzy dwoma tylnymi siedzeniami, która ma pozwolić podróżować 5 osobie).
To nie jest przypadek konkurentów, którzy próbują upchać jak najwięcej foteli w swoich autach udowadniając Wam, że oferują auta 7-osobowe, a jak przychodzi co do czego to okazuje się, że nikt z tych 7 osób nie będzie zadowolony. Tutaj na tej samej powierzchni starano się zagwarantować jak największy komfort dla ledwie 4 osób. I kropka. Oczywiście – możecie kupić 7-osobowego Range’a. Powiem więcej – przy moich 184cm wzrostu nie czułbym się bardzo skrzywdzony, gdybym musiał podróżować w ostatnim rzędzie. Tylko po co?
Ciężarówka 911
W centralnym miejscu deski króluje ekran systemu PiviPro. Dziennikarze rozpływają się nad jego intuicyjnością, ja nie jestem do niej przekonany. Na pewno kilka dni razem spowodowały, że zakamarki systemu przestały być tajemnicą, a pewnie kolejnych kilka pozwoliłoby poznać wszelkie jego niuanse, jednak trzeba przyznać, że w pierwszym kontakcie nie jest tak oczywisty. Jednocześnie jakość ekranu (reakcja na dotyk, szybkość działania) oraz rozdzielczość to klasa sama w sobie. Poniżej ekranu, na tunelu środkowym jest kilka przycisków i quasi-fizyczny panel sterowania klimatyzacją.
Wóz odpala się przyciskiem pomiędzy fotelami, a kierunek jazdy wskazuje niewielkim lewarkiem. Pod maską brak klasycznej jaguarowskiej 5-litrówki z kompresorem. Ten rewelacyjny silnik podobno miał problemy ze spełnieniem najnowszych norm emisji spalin, dlatego zastąpiła go jednostka ze stajni BMW: znane z serii 7 4,4litrowe V8 to klasa sama w sobie. Szkoda dotychczasowego motoru, ale nie ma co płakać nad następcą. Bo któżby narzekał na 530KM i 750Nm? Tym bardziej, że w aucie ważącym pond 2,5tony gwarantuje to osiągi na poziomie 4,6s do setki czy prędkości maksymalnej 261km/h. Gracja z jaką testowany Range udowadnia, że nie są to czcze przechwałki dorównuje lekkości z jaką osusza bak. Przy czym nieposkromiony apetyt na paliwo łatwo ograniczyć – spokojna jazda w trasie to rewelacyjne 11-12l/100km. Wydaje się dużo? Nie zapominajcie, że ten wóz na pusto waży prawie tyle co dwie Skody Octavie, ma gabaryt Mercedesa Sprintera i osiągi Porsche 911. Jednym słowem, ciężko o ciężarówkę o tak niskim spalaniu. I jednocześnie oferującą taki komfort jazdy.
W krainie ciszy
Wsiadanie do Range przypominałoby wdrapywanie się po drabinie na łóżko piętrowe. Przypominałoby, gdyby nie pneumatyczne zawieszenie, które obniża auto i powoduje, że nie ryzykujemy złamania kręgosłupa przy wyskakiwaniu z poziomu auta na poziom ziemi. Trzeba przyznać, że w tym wozie siedzi się wysoko. Ba! Trzeba uważać, żeby nie rozjechać jakiejś osobówki., która pałęta się pod kołami. Zaś z kierowcami ciężarówek, po otwarciu szyby, można rozmawiać bez zadzierania głowy. To co najbardziej zachwyca we wnętrzu to całkowity brak hałasu. Brak odgłosów świata zewnętrznego to z jednej strony rozwiązania pasywne: grube materiały wygłuszające, podwójne szyby, etc., a z drugiej najnowsze, aktywne technologie, czyli system hi-fi Meridian Signature z głośnikami w zagłówkach, który oferuje trzecią generację aktywnej redukcji szumów. Elektronika monitoruje odgłosy opon, pracy skrzynki biegów, silnika... i generuje sygnały dźwiękowe o przeciwnej amplitudzie, odtwarzając je ze swoich 35 głośników (z czego cztery ukryto bezpośrednio obok uszu, w zagłówkach).
Po zamknięciu drzwi następuję błogość, która pozwala poczuć się jak w sanatorium. Oprócz tego fotele, które regulują się w milionie kierunków i zapewniają masaż czy wentylację. Jak pamiętacie fotele, na których Joey i Chandler oglądali telewizję, to możecie sobie z grubsza wyobrazić o czym mowa. Zresztą nic dziwnego, przecież te stołki na czas transportu Jej Królewskiej Mości pełnią funkcję królewskiego tronu.
Ternówka pełną gębą
Najnowszy Range Rover ma wszystkie funkcje, które znajdziemy we współczesnych autach. To przede wszystkim systemy bezpieczeństwa powodujące, że jazda tym czołgiem jest porównywalna do łatwości prowadzenia Smarta i jednocześnie broniące nas przed złem całego świata. Do tego quasi autonomiczne rozwiązania prowadzące samochód po trasie jak po sznurku.
Kamery umieszczone we wszystkich możliwych miejscach zapewniające widok wszystkiego co dookoła z jakością, której brak najlepszym smartfonom w trybie nagrywania video. A wszystko okraszone systemem skrętnej tylnej osi, która ma 7,3 stopnia obrotu. Mało? Dużo? Liczy się efekt – wóz jest niesamowicie zwrotny. Po zatłoczonym mieście porusza się z gracją miejskich aut. Jako że to prawdziwy Range Rover to należy wspomnieć o danych terenowych. Kąt natarcia 35 stopni, kąt zejścia 29, prześwit 29,5 centymetra. Parametry godne Defendera. Wjeżdżając w teren kierowca musi dbać tylko o koło sterowe. Całą resztą zajmie się elektronika. Samemu dodając gaz na podjazdach i hamując na zjazdach. Zawieszenie pneumatyczne pozwala z kolei na brodzenie w wodzie o głębokości do 90 centymetrów.
Testowany egzemplarz kosztował 1mln zł. Z małym ogonkiem. To całkiem uczciwa cena jak za możliwość korzystania z luksusów godnych Królowej Angielskiej.