Lexus NX 350h - diametralna zmiana TEST
/img2.autostuff.pl/a/22/21/lexus-nx350h-diametralna-zmiana-test_629133d9.jpeg)
Europa to nie Stany Zjednoczone, gdzie panuje kult sedanów. Tutaj ręce z Amerykanami mogliby podać sobie działkowicze i polscy emeryci. Bez wątpienia w słupkach sprzedażowych niemal wszystkich producentów dużą popularnością cieszą się SUV-y. I faktycznie w przypadku Lexusa to one są głównym motorem napędowym w Europie. W Polsce w 2021 roku numerem jeden został model NX, później UX i największy RX (w Europie). Nie wiedzieć czemu model ES, LS są traktowane trochę po macoszemu, a to naprawdę bardzo dobre samochody.
Druga generacja Lexusa NX, którą miałem okazję sprawdzić, może przysporzyć marce jeszcze większą sprzedaż, bo auto jest po prostu bardziej “europejskie”, ale zacznijmy od początku. Nowy Lexus NX z zewnątrz nie różni się diametralnie od swojego poprzednika. Rzekłbym, że model przeszedł gruntowny facelifting. Chociaż jak zapewnia producent “95 proc. części samochodu zostało zastąpionych nowymi komponentami”. Auto jest dłuższe i szersze od poprzednika o 20 mm, a rozstaw osi zwiększył się o 30 mm.
Do testu dostałem Lexusa NX 350h F Sport w specjalnym niebieskim kolorze Heat Blue, który jest zarezerwowany tylko i wyłącznie dla tej wersji wyposażenia. Nie będę ukrywał auto w takiej konfiguracji jest po prostu szpanerskie i ciężko zostać niezauważonym. Kolorytu dodają 20-calowe felgi w grafitowym odcieniu. Chociaż to wszystko są detale stylistyczne, które można skonfigurować wedle własnych zachcianek. Rewolucja i największa zmiana NX-a drugiej generacji zaczyna się w środku.
Lexusa NX 350h byłem bardzo ciekaw, ponieważ jest to Lexus robiony według nowej filozofii, przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Dla ortodoksyjnych fanów marki w tym dla mnie jest to pewien minus. Lexusy nawet do tej pory, chociażby model ES wyróżniają się solidnością, dobrym wykonaniem spasowaniem, ale pod względem np. projektu wnętrza jest tu po “staremu” - dużo przycisków, intuicyjność, prostota tak najlepiej podsumowałbym testowane przez ostatnie lata modele japońskiej marki. I nagle boom druga generacja NX-a wszystko zmienia.
Wnętrze samochodu jest niejako odpowiedzią do mojego wstępu. Nowy Lexus NX pod tym względem upodobnił się, a nawet przegonił niemiecką konkurencję. Chodzi o mniejszą liczbę przycisków, ponieważ sporą część funkcji obsługujemy z poziomu 14-calowego wyświetlacza. Niestety powędrowała tam nawet klimatyzacja, jedynie temperaturę obsługujemy za pomocą stylowych ruchomych pierścieni z małymi ekranami. Podczas testu jeden z nich po delikatnym pociągnięciu wypadał ze swojego miejsca, a to niejedyna wpadka tego egzemplarza.
W czasie użytkowania selektora do trybów jazdy po wciśnięciu, czyli wybraniu ustawiania normal ów selektor wpadał do środka otworu, w którym był zamocowany. Ogólnie w samochodzie oprócz “europejskiego” podejścia do projektu wnętrza czuć również gorszą jakość wykonania, co zbliża NX-a do niemieckiej konkurencji, która w tej kwestii już dawno sobie odpuściła, zwłaszcza Mercedes.
Jeszcze wracając do systemu multimedialnego, muszę pochwalić, że jest prosty, przejrzysty i nie ma zacięć podczas przełączania się między funkcjami. Na olbrzymiego plusa zasługuje kamera cofania, która ma w końcu rozdzielczość HD. W innych modelach marki lepiej, żeby jej nie było, bo ten element skutecznie oszpeca wizerunek Lexusa jako marki premium.
Z kolei jak zawsze nie zawiodłem się na fotelach, które nawet w wersji F Sport (trzymanie po bokach) są bardzo wygodne. Co ciekawe z przodu jeśli chcemy naładować np. telefon mamy do wyboru USB typu A i C oraz ładowarkę indukcyjną. Użytkownicy tylnej kanapy, którym nie powinno brakować miejsca nad głową są skazani na dwa porty USB-C. Zapomniałbym o kolejnym ważnym “europejskim” akcencie, a mianowicie w Lexusie NX-ie mamy do wyboru 64 kolory oświetlania nastrojowego, które są symboliczne. Jeśli chcemy mieć klimat odpustu, albo klubu disco-polo musimy udać się do salonu Mercedesa.
W kwestii jednostek napędowych zaskoczenia nie ma, ponieważ Lexus postawił na hybrydy - klasyczna jak w testowanym egzemplarzu oraz plug-in (NX 450h+). W NX 350h bazą był spalinowy silnik i co ważne wolnossący o pojemności 2,5 litra, który jest wspomagany przez motor elektryczny, co z kolei przekłada się na łączną moc układu wynoszącą 243 KM. Pierwsza “setka” powinna pojawić się po 7,7 sekundy, a prędkość maksymalna to 200 km/h, więc jest żwawa. Zwłaszcza że doznania przyspieszania potęguje silnik elektryczny, który pomaga przy ruszaniu - maksymalny moment obrotowy dostępny od razu.
Układ hybrydowy Lexusa tak naprawdę ciężko krytykować, rzeczywiście świetnie pracuje, żonglując między pracą na elektryku i jednostce spalinowej. Co przekłada się na spalanie w mieście w okolicach 7-8 litrów na 100 km, poza miastem powinniśmy zobaczyć szóstkę z przodu, a autostrada to zapotrzebowanie na poziomie 9-10l. Uroku podczas przyspieszania odbiera "wyjąca" skrzynia E-CVT, ale to już taka klasyka hybryd w wykonaniu Lexusa czy Toyoty.
Nie byłbym sobą, jeśli nie wspomniałbym o prowadzeniu, które jest naprawdę bardzo dobre, precyzyjne, a co najważniejsze nie czuć przechyłów nadwozia podczas szybszego pokonywania łuków, jest naprawdę bardzo stabilnie, co trochę jest zaprzeczeniem większości SUV-ów, ponieważ prowadzą się jak chwiejące, wielkie i niepraktyczne kolubryny. Tylko w wersji F Sport (standardowo) jest adaptacyjne zawieszenie - dwa tryby Sport i Normal. Niestety nie za specjalne czułem różnicę.
Lexus NX drugiej generacji to niewątpliwie spora rewolucja, jeśli porównamy ten model do innych produktów japońskiego producenta. Do znudzenia, ale powtórzę, że samochód idealnie wpisuje się w rynek europejski, gdzie rządzą SUV-y z wielkimi wyświetlaczami, ale cóż taki mamy klimat. Ubolewam mocno nad spadkiem jakości, chociaż klient Europejski tego nie zauważy - ma być kolorowo oraz nowocześnie i tak jest. Testowany Lexus NX 350h F Sport to wydatek min. 298 tys. złotych, co ciekawe w tej samej cenie mamy wersję Omotenashi, która stawia bardziej na komfort.