Kia Stinger jest już obecna na rynku pięć lat i ani trochę się nie zestarzała. Samochód wygląda z zewnątrz więcej niż bardzo dobrze. Tak naprawdę ciężko koło Stingera przejść obojętnie, zwłaszcza że do wyboru mamy kilka jaskrawych kolorów. Niestety egzemplarz testowy pokryty był lakierem o nazwie Ceramic Silver, innymi słowy auto miało barwę asfaltu przez co samochód się nieco kamuflował się w polskiej szarudze.
I tutaj warto wspomnieć, że testowy Stinger jest już po faceliftingu. Kurację odmładzającą można nazwać za tzw. przypominajkę producenta, że model jest jeszcze na rynku, jakby ktoś zapomniał, bo na próżno tu szukać większych zmian. Zauważalne modyfikacje to blenda, która łączy tylne światła i jest podświetlana oraz większy wyświetlacz systemu multimedialnego.
Facelifting również namieszał w gamie silnikowej, a raczej skutecznie ją skurczył, ponieważ nie dostaniemy już wersji z jednostką wysokoprężną czy benzynowym 2.0 turbo - jesteśmy “skazani” na 3,3-litrowe V6, które jest dodatkowo podwójnie doładowane. Patrząc na to, co wyrabia, albo do czego zmusza Unia Europejska producentów samochodów jestem w pozytywnym szoku, że Stinger cały czas ma porządny motor generujący 366 KM i 510 Nm maksymalnego momentu obrotowego. Sprint do pierwszej “setki” wynosi według deklaracji producenta 5,4 sekundy. Moje pomiary na GPS w dwie osoby dawały powtarzalne wyniki wynoszące 5,5 sekundy. Prędkość maksymalna to 270 km/h, czyli szybciej niż “ograniczona” niemiecka konkurencja.
I faktycznie przyspieszenie do pierwszej “setki” jest bardzo dobre, ale tak naprawdę V6 Stingera pokazuje swoją wyższość po przekroczeniu 100 km/h. Auto ma niesamowitą elastykę. Dodatkowo dzisiejsze czterocylindrowe silniki z turbodoładowaniem “puchną” przy większych prędkościach. Jednostka Stingera pracuje bardzo kulturalnie, ma mocny dół i czuć, że silnik ma czym oddychać. W zasadzie na próżno szukać u konkurentów odpowiednika z jednostką V6. Może się powtórzę, ale po testach wielu wysilonych “turbo-silniczków” docenia się moc i pracę większej jednostki.
Kia Stinger GT niestety w mieście nie była najoszczędniejszym autem, jakie testowałem. Jazda w korach powoduje, że z 60-litrowego baku ubywa 15-17 litrów benzyny na każde 100 kilometrów, a uzyskanie wyniku z “dwójką” z przodu nie wymaga wiele trudu. Zwłaszcza jeśli wykorzystujemy potencjał 366 koni. Z kolei poruszanie się na autostradzie powoduje, że spalanie oscyluje lekko ponad 10 l, podobnie jest poza miastem. Zejście do 8 litrów jest możliwe, jeśli lubicie jazdę za TIR-erem.
Dopełnieniem świetnego silnika jest napęd na wszystkie koła z funkcją dynamicznego rozdziału momentu obrotowego. Samochód ma preferencję mocno tylnonapędową zwłaszcza w trybie sport. Dzięki temu możemy pozwolić sobie na małe powerslide’y, a podczas nieprzewidzianej sytuacji napęd na przód powinien nas dosłownie wyciągnąć z opresji. Jeśli lubimy szybką jazdę to warto wspomnieć, że 8-biegowy klasyczny “automat” preferuje raczej komfortową jazdę. Sportowy charakter Stingera kastruje skutecznie dźwięk wydechu, a raczej jego brak.
Pod pozytywnym wrażeniem jestem również jak Kia Stinger ważąca blisko 1860 kilogramów się prowadzi. Układ jest precyzyjny, co uprzyjemnia sportowa kierownica z cienkim wieńcem. W tej klasie ciężko cokolwiek zarzucić. Zwłaszcza że tak jak wspomniałem przy teście Cupry Leona - prowadzenie bardzo często, a raczej odpowiedź dla kierowcy co dzieje się z kołami jest zagłuszona przez multum nowoczesnej elektroniki. W Stingerze jest bardziej oldschoolowo.
Duży plus za elektronicznie sterowane zawieszenie z dynamiczną kontrolą siły tłumienia. Jest przede wszystkim sztywno, a w trybie komfort cały czas jest zachowana komfortowa charakterystyka, na co wskazuje sama nazwa. Też nie odczułem, że 19-calowe felgi z wydajnym układem hamulcowym od Brembo przeszkadzały w jeździe, szczególnie po nierównościach. Wspomniana waga sprawia, że Kia Stinger nie jest baletnicą w zakrętach, ale za to na autostradzie mamy dużą stabilność, a tego trzeba, jeśli lubimy pojechać trochę ponad 200 km/h (oczywiście na niemieckim Autobahnie).
Kia Stinger, a raczej konfigurator, jeśli tak można to nazwać stawia na minimalizm - jeden silnik i wersja wyposażenia o nazwie GT. Możemy jedynie dokupić skórzaną tapicerkę za 3 tysiące złotych, pakiet bezpieczeństwa za 5 tys. zł i dach panoramiczny za 4 tys. zł. W dwie ostatnie opcje wyposażony był egzemplarz testowy.
Tutaj dochodzimy do kolejnej zalety Stingera w wyposażeniu - mamy tu dosłownie wszystko - m.in. wentylowane i podgrzewane siedzenia również z tyłu, zestaw audio firmy Harman/Kardon z 15 głośnikami, adaptacyjny tempomat czy system multimedialny z Apple CarPlay i Android Auto, nie mówiąc o tapicerce z Alcantary, którą Kia nazywa “zamszową”. Całe wnętrze jest bardzo ergonomiczne, przestronne jak na liftbacka i większość funkcji obsługujemy za pomocą klasycznych przycisków, co jest dla wielu w tym dla mnie ogromnym plusem.
Kia Stinger GT jest samochodem pełnym, któremu teoretycznie nic nie brakuje. Niestety największa zaleta tego auta z bólem serca muszę przyznać, że może okazać się również wadą, czyli silnik V6, będący jedynym w gamie. W zestawieniu ze sportowym prowadzeniem i zawieszeniem Kia Stinger wydaje się być autem dla entuzjastów, którzy wiedzą czego szukają i nie będą liczyć każdej złotówki przy dystrybutorze. Cena ok. 265 tys. złotych jest w pełni akceptowalna za tak dobrze wyposażony samochód z mocnym silnikiem. Do pełni szczęścia brakuje jedynie sportowego wydechu.