Bez wątpienia tożsamość Mercedesa klasy E opiera się na pierwszej generacji (W124). Kto jeździł tzw. baleronem ten wie, że auto charakteryzowało się niemiecką solidnością, było nieco ospałe, ale za to bardzo komfortowe, czego przeciwieństwem było konkurencyjne BMW. Obecnie klienci w salonach Mercedesa mogą kupić piątą generację (W213). Do testów dostałem egzemplarz po faceliftingu, który miał miejsce w 2020 roku i muszę przyznać, że recenzowany Mercedes E300e idealnie oddaje charakter swojego pierwowzoru. No po prostu czuć prawdziwego “Mercedesa”.
Wszystko za sprawą pakietu wyposażenia z linią Exclusive to on dodaje sznyt i elegancję autu. Kiedy odebrałem kluczyki wiedziałem, że mam do czynienia z dostojną niemiecką limuzyną, a to za sprawą wystającej gwiazdy na masce, zwanej celownikiem. Pakiet Exclusive to nie tylko charakterystyczny stojący emblemat, ale również inny grill oraz chromowane wstawki na zewnątrz, czy 19-calowe felgi. Mówią, że kolorem się nie jeździ, ale lakier błękit kawansytu podkreśla elegancki charakter, a poza tym za dużo jest czarnych E-klas na "taryfie".
W środku można poczuć się wyjątkowo - skórzana tapicerka nappa w kolorze brązowym, fotele i podłokietniki z funkcją podgrzewania czy bardzo dobry system audio Burmester, który wręcz izoluje od codziennego zgiełku na ulicach. Uwag nie można mieć do systemu MBUX, który działa sprawnie, a HUD i wyświetlacz zastępujący klasyczne zegary czytelnie wyświetlają informacje. Nawet sterowanie na kierownicy po jednym dniu jest do opanowania - niestety przyciski są dotykowe, ale to już jakby domena nowych niemieckich aut.
Pakiet Exclusive warto pochwalić jeszcze za brązowe drewno jesionowe, które jak podkreśla Mercedes w konfiguratorze jest matowe. Po pierwsze jest to świetny zabieg stylistyczny, a po drugie przy klasycznym i oklepanym piano black nie widzimy przerysowań czy śladów po palcach. Posłodziłem trochę, ale muszę nadmienić, że o ile testowane E300e było mocno “mercedesowe” tak jakość plastików, gdzie wzrok nie dochodzi może budzić delikatne wątpliwości. Tunel środkowy z kolei mógłby być lepiej spasowany.
Chociaż największą piętą Achillesa recenzowanego Mercedesa był jego napęd. Pod oznaczeniem E300e kryje się hybryda plug-in wyposażona w silnik benzynowy - dwa litry z turbo połączone z motorem elektrycznym, co z kolei przekłada się na łączną moc systemową wynoszącą 320 KM i 700 Nm maksymalnego momentu obrotowego, który trafia na tylne koła za pomocą 9-biegowego “automatu”. I faktycznie takie parametry sprawiają, że Mercedes E300e jest bardzo żwawy, bo pierwsza “setka” powinna pojawić się po 5,8 sekundy. Jak przystało na porządnego Mercedesa, jesteśmy w środku izolowani od poczucia szybkości, dynamicznego przyspieszania, ale z całą pewnością wigoru nie brakuje. Nawet na niemieckich autostradach można trzymać tempo powyżej 200 km/h, ale…
W Mercedesie klasy E hybryda plug-in wydaje się bardzo nie pasować do całokształtu auta, zwłaszcza jeśli przyjrzymy się jej pracy i wyrzeczeniom na rzecz “eko-trendu”. Na starcie przygotujcie się na mniejszy bagażnik niż w kompaktach, czyli 370 litrów. W klasycznej wersji spalinowej jest to dla porównania 540 litrów bez charakterystycznego garbu wewnątrz samej przestrzeni bagażowej, który powstał na rzecz baterii. Dodatkowo zmniejszył się zbiornik paliwa o 16 litrów, co daje łącznie 50 litrów.
Akumulatory mieszczą 13,5 kWh i po odebraniu auta miałem naładowane je do pełna. Komputer pokazywał 50 kilometrów zasięgu na samych bateriach, w rzeczywistości przełożyło się to na ok. 30 km bezemisyjnej jazdy po zakorkowanej Warszawie przy temperaturze lekko powyżej zera. Niestety dalej woziłem i w mieście i na trasie “przymusowy bagaż” w postaci tychże baterii, a lekkie nie są, bo Mercedes E300e względem klasycznego E300 jest cięższy o 260 kilogramów.
Sama praca układu hybrydowego jest dziwna - nie ma albo nie odczułem trybu rekuperacji - z resztą zasięg “na prądzie” bez ładowarki nie wzrastał. Ogólnie po rozładowaniu baterii miałem do czynienia z wersją spalinową, która dosłownie delikatnie była wspomagana przez ostatki energii elektrycznej. Dlatego w mieście auto średnio paliło ok. 10-11 litrów na 100 km. Autostradowa jazda, do której Mercedes klasy E wydaje się być stworzony jest okupione ponad 9 litrami benzyny. Niestety wspomniany mniejszy zbiornik przekłada się na realny zasięg lekko ponad 500 km.
O ile system hybrydowy, a raczej sama wersja E300e jest dość niezrozumiała w Mercedesie klasy E, tak idealnie pasowało tu zawieszenie pneumatyczne Air Body Control, które świetnie tłumi nierówności. Szczególnie ciekawe jest pokonywanie progów spowalniających, które powodują, że w środku możemy poczuć się jak łódce - Mercedes dosłownie po nich płynie i potrafi pod koniec przyjmie zabujać. Z kolei prowadzenie nazwałbym wygodnym, zwłaszcza, że kierownica działa lekko, a charakter klasy E w ogóle nie nakłania do szybkiej jazdy, a wręcz przeciwnie.
Testowany Mercedes E300e to dla mnie związek, który raczej nie działa. Sama klasa E, zwłaszcza z dobrym audio i pneumatyką to auto, które zachęca do pojechania w daleką trasę. Dlatego klienci najchętniej wybierają E220d 4Matic, co podkreśla nawet w konfiguratorze sam producent. A hybryda plug-in Mercedesa jest takim nie wiadomo czym - ani oszczędna, ani praktyczna. Szukałem plusów, ale nie mogłem znaleźć, zwłaszcza że według badań właściciele plug-in’ów rzadko kiedy je ładują. Sam model jest dopracowany, ale najlepiej wybrać właśnie wariant z dieslem lub AMG. Dodam, że recenzowany egzemplarz to wydatek 340 tysięcy złotych.