Renówka szaleje – po ostatnich liftingach jej logo umieszczane z przodu auta, charakterystyczny romb, rozrósł się do monstrualnych rozmiarów. Często wygląda to wręcz groteskowo i karykaturalnie, ale jedno trzeba się przyznać: teraz nie da się pomylić Renault z żadną inną marką.
Miałem okazję testować najnowszą, czwartą generację miejskiego Francuza. Autko prezentuje się bardzo zgrabnie, jest zdecydowanie jednym z ładniejszych w klasie. Proporcjonalna sylwetka, czarna listwa w dolnej partii drzwi, unosząca się boczna linia okien i mały tylny spojler powodują, że Clio wygląda bardzo atrakcyjnie. Do tego klamka tylnych drzwi ukryta w słupku C, przez co Renówka całkiem udanie udaje, że ma o jedną parę drzwi mniej. Małe Renault na zewnątrz podoba mi się o wiele bardziej niż inny francuski mieszczuch, którym miałem okazję ostatnio jeździć – Peugeot 208. W środku nie jest już tak różowo. Morze plastiku, liczne wstawki lakierowane na wysoki połysk zupełnie mnie nie przekonują. Za to plus za konsolę środkową z dużym, dotykowym wyświetlaczem oraz projekt zegarów. Odważnie, ale czytelnie i ergonomicznie.
Miejsca za kierownicą jest dość i bez problemu można znaleźć wygodną pozycję. Z tyłu też da się usiąść, jednak nisko poprowadzony sufit powodował, że musiałem się lekko garbić, a wznosząca się linia bocznych okien dawała lekko klaustrofobiczne odczucia. Spory bagażnik ma pojemność 300 l i regularne kształty, dzięki czemu da sobie radę nie tylko z tygodniowymi zakupami, ale nawet z większymi bagażami.
Pod maską pracuje malutki silniczek o pojemności niespełna jednego litra, ma dokładnie 898 centymetrów sześciennych uzyskiwanych z trzech cylindrów. Dzięki turbodoładowaniu maleństwo generuje 90 KM - trzeba przyznać całkiem żwawych i chętnych do współpracy. Silnik daje sobie radę nawet z kompletem pasażerów, przy czym sformułowanie „daje radę” trzeba rozumieć dosłownie. Nie spodziewajcie się po nim fajerwerków. W mieście potrafi spalić 6 l/100 km, co jest zbliżone do deklaracji producenta. Oczywiście poganiany batem bez problemu spali i 2-3 l więcej, oferując w zamian całkiem przyzwoite osiągi. W trasie za to Clio zamienia się w małego pijaka i trzeba się liczyć ze spalaniem większym niż w ruchu miejskim; szczególnie gdy jedziemy z pasażerami, a droga wymaga ciągłego wyprzedzania ciężarówek albo gdy zdecydujemy się na podróż autostradą. Taki urok małych, turbodoładowanych jednostek.
Skrzynia biegów rozczarowuje. Zapomnijcie o szybkiej zmianie biegów, precyzja wybierania przełożeń przypomina bardziej mieszanie chochlą w gęstej mazi niż precyzyjne kliknięcia. Jak to jest, że Francuzi nie potrafią zbudować porządnie działającej manualnej skrzyni biegów? Temat nie dotyczy tylko Renault, ale też innych francuskich producentów. To jakaś czarna magia?
Widoczne na zdjęciach Clio to topowa wersja Intense, wyposażona praktycznie we wszystko co niezbędne, a nawet jeszcze więcej. Automatyczna klimatyzacja czy elektryczne szyby to dzisiaj żadne zaskoczenie w aucie tej klasy, jednak takie dodatki jak kamera cofania czy bezkluczykowy system otwierania i uruchamiania samochodu to wyposażenie zarezerwowane do tej pory dla droższych aut. Najtańsze Clio 1.2 16v Life kosztuje 41 450 zł, jednak od razu trzeba doliczyć do tej kwoty 2000 zł na klimatyzację, która w wersji Life nie jest oferowana w standardzie. Topowa odmiana z tym silnikiem kosztuje 50 900 zł, a testowana przeze mnie Intense Energy TCe 90 - 55 850 zł.
Mały mieszczuch, który czasem pozwoli wyskoczyć za miasto? Clio TCe świetnie sprawdzi się w takiej roli. Całkiem zwinne, potrafi odwdzięczyć się niskim zużyciem paliwa, a jednocześnie pozbawione jest typowych bolączek współczesnych diesli – nie jest tak wrażliwe na jakość paliwa oraz brak mu kłopotliwego w eksploatacji filtra cząstek stałych. Szkoda tylko, że precyzja działania skrzyni biegów jest tak daleka od ideału. Z drugiej strony w mieście i tak lepiej sprawdzi się automat…