Wiele wskazywało na to, że nowy Suzuki Ignis zastąpi Jimny'ego, co wywoływało smutek w moim sercu, bo bardzo lubię japońską terenówkę. Na szczęście okazało się, że Ignis to po prostu nowy model z ponownie wykorzystaną nazwą, która występowała na azjatyckich samochodach w przeszłości, a "Jimek" pozostaje w sprzedaży. Co więcej, nowość producenta z Hamamatsu to naprawdę interesujący wóz.
Wygląd nowego Ignisa nie każdemu przypadnie do gustu, jednak moim zdaniem auto wygląda nieźle. Z przodu samochód prezentuje się zadziornie i można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z poważniejszym pojazdem a nie modnym mieszczuchem. Szczególnie ciekawie nowe Suzuki prezentuje się z profilu. Nie wiem czym się wzorowali japońscy projektanci, ale wydaje mi się, że chcieli połączyć czołg, samochód terenowy i brytyjskie Mini, a do tego całość upchnąć w jak najmniejszej formie. Efekt końcowy jest taki, że Suzuki Ignis jest dosyć wysoki, ma stosunkowo niskie szyby, a koła porozstawiano w samych narożnikach nadwozia. Ciekawostka - trzy paski na słupku C nie są wynikiem współpracy pewnej marki odzieżowej z azjatyckim producentem, a są nawiązaniem do starszych generacji modelu Cervo. Najwięcej zastrzeżeń wzbudza tylna partia karoserii. Niektórzy twierdzą, że została zmiażdżona przez rozpędzoną ciężarówkę, ale na żywo nie ma (według mnie) tragedii.
Pomimo niewielkich wymiarów nadwozia kabina pasażerska jest przestronna. Z przodu nie brakuje miejsca nawet wysokim osobom i siedzi się wygodnie, zaś na tylnej kanapie w całkiem znośnych warunkach może podróżować dwójka dorosłych. Przy okazji warto wspomnieć, że najuboższa wersja ma kanapę trzy miejscową, a bogatsze dwumiejscową. Moim zdaniem to całkiem sensowne rozwiązanie, ponieważ kanapa jest na tyle wąska, że lepiej po prostu usadowić dwójkę podróżnych w przyzwoitym komforcie z możliwością przesuwania foteli, niż trójkę w dużym ścisku. Tylne drzwi otwierają się szeroko, a samo wsiadanie i wysiadanie nie nastręcza trudności. Do wykończenia wnętrza Suzuki Ignisa użyto twardych, ale przyjemnych w dotyku tworzyw sztucznych, zaś wszystkie elementy zostały dobrze spasowane. Deska rozdzielcza jest prosta, na konsoli centralnej znalazły się przełączniki w lotniczym stylu, a wystrój mogą uatrakcyjnić kolorowe elementy. Na minus należy zaliczyć jednoosiową regulację kolumny kierownicze, jednak mnie udało się znaleźć dogodną pozycję za kierownicą. Bagażnik w wersji przednionapędowej ma pojemność 260 litrów, więc na codzienne zakupy wystarczy.
Czas przejść do wrażeń zza kierownicy. Co zwróciło moją uwagę podczas pierwszej jazdy? Dobrze dobrany układ napędowy, dobrze zestrojone podwozie i sposób prowadzenia. Do dyspozycji miałem wersję klasyczną a nie tzw. mild hybrid, z napędem na przednią oś (dostępny jest również napęd na wszystkie koła). To oznacza, że pod maską mojego egzemplarza zagościł wolnossący silnik benzynowy o pojemności 1.2 litra, generujący 90 KM i 120 Nm. Tyle wystarczy by dosyć sprawnie rozpędzać ważące nieco ponad 800 kg autko, jednak moim zdaniem precyzyjnie działająca skrzynia biegów ma nieco za długie przełożenia, przez co przyspieszenie od 0 do 100 km/h zajmuje 12,2 s (na żywo wydaje się szybciej). Warto wspomnieć, że motor pracuje aksamitnie, lubi wysokie obroty i został dobrze wyciszony. Koła porozstawiane po kątach nadwozia i stosunkowo sztywne zawieszenie sprawiają, że nowy Suzuki Ignis nie tylko zachowuje się stabilnie, ale także daje przyjemność z prowadzenia. Oczywiście nie jest to gokartowa jazda w stylu Mini, ale japońskie autko jest zwarte i lubi pokonywać zakręty. Także jazda drogami szybkiego ruchu nie wywołuje u kierowcy powodów do niepokoju, co było dla mnie zaskoczeniem, bowiem myślałem, że Ignis będzie pływał po całym pasie. Układ kierowniczy jest precyzyjny i pozwala na skuteczne kontrolowanie przednich kół.
Sprawdź też: Nowy Suzuki Swift zadebiutował w Japonii
Pierwsza jazda nowym Suzuki Ignisem sprawiła, że polubiłem to auto. Japoński mini-SUV wygląda ciekawie i niecodziennie, zarówno na zewnątrz jak i w środku, a do tego naprawdę fajnie się prowadzi i ma dobrze dobrany układ napędowy. Warto wspomnieć, że marka z Hamamatsu pozycjonuje Ignisa jako model lifestylowy i skierowany do osób szukających modnego wozidełka z możliwością personalizacji. Tak naprawdę nowość od Suzuki nie ma bezpośredniego konkurenta, a najbliższymi rywalami według producenta są Fiat Panda 4x4 i Opel Adam. Nie mogę pominąć ceny Suzuki Ignisa, ponieważ to ona wzbudza chyba największe kontrowersje. W podstawowej konfiguracji za nowy model trzeba zapłacić 49 900 zł, co jest sporą kwotą, a najbogatsze wersje wyceniono na 68 900 zł. Nowego Ignisa się kocha lub nienawidzi - mnie bliżej do pierwszej grupy.
SILNIK | 1242 cm³ benzynowy |
MOC | 90 KM (przy 6000 obr./min) |
MOMENT | 120 Nm (przy 4400 obr./min) |
SKRZYNIA | Manualna, 5-biegowa |
WYMIARY (dł./szer./wys.) | 3700 mm/1660 mm (bez lusterek)/1595 mm |
MASA | 810 - 920 kg |
POJEMNOŚĆ BAGAŻNIKA | 260 l (w wersji 4x4 204 l) |
0-100 km/h | 12,2 s |
PRĘDKOŚĆ MAX | 170 km/h |