Deprecjacja oznacza ni mniej, ni więcej, jak obniżanie wartości. Możliwe, że spotkaliście się ze zwrotem „deprecjacja pieniądza”. O uszy obiła Wam się zapewne kwestia deprecjonowania człowieka. A słyszeliście kiedyś o deprecjacji marki? Bo to właśnie zrobił Seat z nowym Toledo. Naturalnie nie myślę tu o dawno wycofanej z obiegu Marce Niemieckiej, lecz o marce w rozumieniu marketingowym. Za Wikipedią: „Marka, inaczej znak fabryczny, znak firmowy (ang. brand, trade mark) – znak określający producenta: nazwa lub symbol graficzny (znak towarowy) umieszczany na wyrobach w celu ochrony przed naśladownictwem lub podrabianiem, podszywaniem się, przypisywaniem sobie autorstwa. Traktowana jest jako rodzaj świadectwa: producent nie wstydzi się swego wyrobu, „podpisując” go, gwarantuje jego jakość. Stąd „marka” jest synonimem opinii.” Otóż w tym kontekście marką jest naturalnie „Seat”, ale jest nią także „Seat Toledo”, no i tę właśnie markę Seat zdeprecjonował bezlitośnie.
Pamiętacie stare Toledo, to z pierwszej generacji? Kanciasty, średnich rozmiarów sedan zaprojektowany ponad dwadzieścia lat temu przez Giorgetto Giugiaro. W naszych, wczesnokapitalistycznych realiach kojarzone raczej z sukcesem małych przedsiębiorców działających na niedojrzałym rynku początku lat dziewięćdziesiątych. W praktyce był to raczej słaby, budżetowy samochód oparty na podzespołach Golfa II, ale dla Nas było to fantastyczne, prawie luksusowe auto. Być może dzięki takim właśnie rynkom jak nasz, pierwsze Toledo osiągnęło spory sukces sprzedażowy, co skłoniło zarząd Volkswagena (Toledo I było pierwszym Seatem stworzonym pod rządami Niemców) do podniesienia standardu. Tak powstało drugie Toledo - porządny samochód klasy średniej. Stylistycznie zbliżony do genialnego Leona, dopracowany technicznie i materiałowo. Auto, którego nie można się było wstydzić w żadnej sytuacji. Tu mieliśmy do czynienia z aprecjacją marki, czyli wzrostem jej wartości. Nastał rok 2004 i Toledo III. Standard się nie zmienił, podobnie jak aspiracje. Zmienił się tylko segment rynkowy, bo auto zaprojektowane przez Waltera de Silvę wyglądem przypominało autobus. De facto stało się prawie minivanem i przez to nastąpił kryzys - produkcję zakończono już po 5 latach, bo auto zupełnie nie chciało się sprzedawać. Toledo znikło z cennika Seata na 4 długie lata. W międzyczasie Leon Cupra pobił rekord dla produkcyjnych przednionapędówek na Nurburgringu, ale Hiszpanią wstrząsnął kryzys gospodarczy. Siła nabywcza Hiszpanów spadła drastycznie, bezrobocie wśród osób do 25 roku życia przekroczyło 50%. Chcąc dalej sprzedawać samochody na rodzimym rynku, Seat (a właściwie Volkswagen) musiał wprowadzić model budżetowy. Nie wskrzesił w tym celu Marbelli. Nie stworzył nowej Arosy ani nie wypuścił na rynek ubogiej wersji Ibizy czy Cordoby. Zubożył Toledo, w dodatku najmniejszym kosztem z możliwych - zmieniając tylko kilka detali w gotowym modelu Skody - Rapid. Zdeprecjonował tym samym markę Toledo. Faktem jest, że Skoda z Rapidem popełniła podobne faux pas, ponieważ kiedyś takie miano nosiły całkiem fajne wersje sportowe aut z Mlada Boleslav, ale jej jako marce stricte budżetowej jakoś łatwiej taki krok wybaczyć niż Seatowi.
Tyle na temat genezy obecnej generacji Toledo. A jakie to auto jest w praktyce? Niestety, bardzo nijakie. Nadwozie trzyma wymiary kompaktowego sedana, ale jest koszmarnie pękate. Winę za to ponosi spora wysokość i bardzo mała szerokość karoserii, co nie stwarza najlepszego wrażenia. Sprawy zdecydowanie nie poprawia fakt, że w nowym Toledo nie ma absolutnie żadnego detalu na którym warto by zawiesić oko choćby na chwilę. Nuda, Panie.
Aby ograniczyć niedogodności związane z wąskim nadwoziem inżynierowie zaprojektowali drzwi cienkie jak opłatek, co nie spowodowało, żebym czuł się w Toledo jakoś specjalnie bezpiecznie. W dodatku drzwi wykończone są paskudnym, twardym plastikiem, co doskonale współgra z deską rozdzielczą. Niby schludna, ale zaprojektowana zupełnie bez polotu i w dodatku poskładana z tak twardych i tanich plastików, że wsiadając do Toledo mamy wrażenie jakbyśmy przenieśli się o dwadzieścia lat wstecz. No, ale w końcu to auto budżetowe, więc jest to w jakiś sposób usprawiedliwione. Z założenia ma to być środek transportu jeżdżący sprawnie między punktami A i B i z tego zadania wywiązuje się nieźle, bo prowadzenie jest niezłe, fotele są stosunkowo wygodne, kufer spory, a i pasażerowie tylnej kanapy nie będą narzekać na brak miejsca. Szkoda tylko, że pod maską wylądował stupięciokonny silnik 1,2 TSI, który może i dość dobrze napędza auto, ale za to pali jak smok - 10,2 l. na 100 km w mieście to raczej nie jest wynik którym można się szczycić. Ot, taki urok tego całego downsizingu, czyli jedna wielka ściema kosztem użytkownika. Ciekawi mnie, jak takie jednostki będą się zachowywały za, powiedzmy, 10 lat? Zakładając rzecz jasna, że nie rozsypią się w tym czasie.
No i pora dojść do kosztów. "Gołe" Toledo z tym silnikiem i sześciostopniowym manualem w wersji wyposażenia Style kosztuje 66 600 zł. Sporo, jak na budżetowe auto, prawda? Warto pójść zatem o krok dalej i spojrzeć na listę wyposażenia dodatkowego, a tam co widzimy? Tylne hamulce tarczowe jako opcja!!! W XXI wieku! To po prostu jest jakieś kuriozum! Gdy dorzucimy do tego jeszcze kilka gadżetów takich jak pakiet zimowy, beżowe wnętrze (smutne jak dom spokojnej starości i bardzo podatne na zabrudzenia), 17 - calowe felgi czy czujniki parkowania to cena skoczy nam do 81 298 zł! I to ma być tanie auto, tak? Owszem, sądząc po jakości wykonania, ale chyba za tym powinna iść cena? Owszem, absolutnie bazowa wersja wyposażeniowa tego auta to wydatek 47 290 zł, co jest już znacznie rozsądniejszą kwotą, choć nie mamy wtedy absolutnie żadnego wyposażenia dodatkowego, więc niewiele osób weźmie taką wersję w ogóle pod uwagę.
Podsumowując, Seat na spółkę ze Skodą stworzył tandetne i drogie auto którego nabywcami będą osoby związane z motoryzacją tylko z konieczności. Zakładając, że nie będą umiały liczyć, a o takich nabywców chyba nie jest zbyt łatwo, bo ta grupa docelowa z założenia zwraca uwagę właśnie na koszty. Sprawa jest tym bardziej trudna, że dokładnie za takie same pieniądze można kupić o wiele ładniejszego i lepiej wyposażonego Hyundaia Elantrę (pisałem o nim tutaj). Efekt widzimy już zresztą na ulicach, a właściwie nie widzimy, bo jakoś Toledo będące przecież w sprzedaży od ponad roku, nie zalało naszych ulic. Przypadek? Nie sądzę.
SILNIK | 1,2 TSI |
MOC | 105 KM |
MOMENT | 175 Nm |
SKRZYNIA | 6b, ręczna |
ŚR. SPALANIE DEKLAROWANE | 6,4 |
ŚR. SPALANIE OSIĄGNIĘTE | 10,2 |
WYMIARY | 4482mm/1703mm/1461mm |
MASA | 1175 kg |
POJEMNOŚĆ BAGAŻNIKA | 550l. |
0-100 km/h | 10,4s. |
PRĘDKOŚĆ MAX | 195 km/h |
CENA MINIMALNA | 66 600 zł |
CENA TESTOWANEGO MODELU | 81 298 zł |