Audi A7 3.0 TFSI – Kosztowna Elegancja

A7 - przedstawiciel prestiżowej niszy wielkich, czterodrzwiowych coupe. Największy rywal Mercedesa CLS i BMW 6 Gran Coupe. Wielkość A6, prestiż A8, a cena - gdzieś pomiędzy, przynajmniej w teorii. Tylko aparycja zdecydowanie nadobniejsza.
Audi A7 3.0 TFSI – Kosztowna Elegancja
Zdjęcie: Marek Setniewski
16.12.2014
Matys Mularczyk

Zawsze boję się testów aut, które z wyglądu mocno przypadły mi do gustu. Obawiam się, że po przejażdżce okaże się, że poza wyglądem auto nic sobą nie reprezentuje. To trochę jak z pięknymi dziewczynami poznanymi w klubach - wyglądają bosko, ślicznie pachną i wszyscy faceci smalą do nich cholewki, ale gdy otwierają usta cały czar pryska, bo mają głębię intelektualną na poziomie wyschniętej sadzawki. No więc bałem się testu Audi A7, bo ten podobał mi się od samego początku, od premiery w 2010 roku w Paryżu. Zawsze uważałem go za jedno z najbardziej eleganckich aut w sprzedaży - wyważona stylistyka, szeroki przód i łagodnie opadająca linia dachu przechodząca w charakterystyczny tył o dość smutnym, śmiertelnie poważnym wyrazie. Jak doskonale skrojony garnitur managera wyższego szczebla w międzynarodowej korporacji - imponuje wyglądem, ale zarazem nakazuje zachowanie dystansu, na wstępie oznajmiając, że żadne spoufalanie się nie wchodzi w grę. A7 już w wersji sprzed liftingu osiągnął taki efekt, czego nijak nie udało się powtórzyć przy okazji A5 Sportback. Jest przy tym (a może przez to?) chyba najbardziej charakterystycznym obok R8 i TT modelem Audi, co w mojej opinii jest zaletą, przy panującym trendzie ujednolicania wyglądu modeli danej marki. No bo bądźmy szczerzy - zapieniłbym się straszliwie kupując A8, które wiele osób myli z A6, którego z kolei wiele osób nie odróżnia od A4. Skrót myślowy jest więc oczywisty - przez taką politykę zyskują na prestiżu modele tańsze, lecz kosztem flagowych limuzyn. A7 przez swoją wyjątkowość ten problem nie dotyka. Z zewnątrz wygląda jak milion dolarów, a doposażony w pakiet S-line jak dwa miliony. Na siłę przyczepić się mogę tylko do tylnych, przyciemnionych lamp, ale wyłącznie dlatego, że poprzednie (sprzed liftu) podobały mi się odrobinkę bardziej. De gustibus non est disputandum, więc to żadna wada. Za wygląd daję zatem maksymalną możliwą notę. Czas wsiadać do środka.

 

Zdjęcie: Marek Setniewski
Zdjęcie: Marek Setniewski

Czteroosobowa salonka. Od razu rzucająca się w oczy opcjonalna, pikowana tapicerka wygląda fe-no-me-nal-nie! Nie ma w tym samochodzie miejsca na którym kierowca i pasażerowie nie czuliby się wyjątkowo. Wszystkie fotele mają oddzielną klimatyzację oraz podgrzewanie, a każde z miejsc ma swoje delikatne oświetlenie kojarzące się z salonem elitarnego klubu dla bogaczy. Owszem, z tyłu nie ma zbyt wiele miejsca nad głowami, ale to zrozumiałe wziąwszy pod uwagę nisko opadający dach na modłę coupe. Za to na przednich fotelach przestrzeni jest pod dostatkiem dla każdego. Z początku przerazić może co prawda ilość przycisków rozsianych po desce rozdzielczej i opcji w menu komputera, ale rozgryzienie wszystkiego zajęło mi nie więcej niż 20 minut i to bez instrukcji obsługi, a nie jestem specjalnie lotny w tych sprawach. To, co lubię w Audi to fakt, że centralną konsolę można nieco "wyczyścić" naciskając przycisk chowania ekranu (Mercedes, widzisz? Da się!), bo Audi wie, że nic na siłę i jak ktoś nie chce tego ekranu ciągle widzieć, to nie musi. Może jednak widzieć dużo więcej niż użytkownicy większości aut, choćby za pomocą opcjonalnego noktowizora z ekranem umieszczonym między zegarami. Genialne rozwiązanie bardzo podnoszące bezpieczeństwo na nieoświetlonych drogach - system sam wykrywa ludzi z odległości kilkuset metrów i podświetla ich na żółty kolor ostrzegając nas o ich obecności na drodze na długo przed tym niż bylibyśmy w stanie ich normalnie dostrzec. Tego typu bajerów w testowanym egzemplarzu było zresztą bez liku, a między innymi pojawiły się ledowe reflektory drogowe wyłączające część diod tak, by nie oślepiać kierowców jadących z naprzeciwka, ale doświetlać całą resztę drogi, czy pneumatyczne zawieszenie o regulowanej wysokości i (a jakże) zmiennym stopniu tłumienia.

 

Zdjęcie: Marek Setniewski

O czujnikach parkowania w ilości większej niż liczba włosów na mojej głowie nie ma za bardzo co wspominać, bo w tak dużej kolubrynie po prostu są konieczne, ale na uwagę zdecydowanie zasługują kamery z przodu i z tyłu pokazujące obraz na boki – bardzo przydatne przy wyjeżdżaniu z prostopadłych do ulicy miejsc parkingowych. Ogólnie rzecz biorąc, testowany egzemplarz miał prawie wszystko, co Audi oferuje w tym modelu (stąd jego cena, ale o tym później). Tylko jedna rzecz zaskoczyła mnie zdecydowanie in minus – sprzęt audio. Audi przyzwyczaiło mnie, że muzyka gra perfekcyjnie, a dźwięk jest pełen głębi. A nawet jeśli nie jest przy fabrycznych ustawieniach, to możliwości regulacji są praktycznie nieograniczone i po chwili przesuwania suwaków wszystko brzmi jak należy. System Bang & Olufsen (opcja za 33 tysiące złotych!) gra... tak sobie i nie oferuje zbytnio możliwości ingerencji w ustawienia. Możemy zmienić zakres wysokich i niskich tonów oraz podregulować dźwięk przestrzenny. No dobra, mamy jeszcze fader, ale to ma każde radio samochodowe. Jestem pewien, że sześciokrotnie tańszy zestaw Bose gra tak samo dobrze, jeśli nie lepiej, tylko nie ma gadżeciarskich wysuwanych tweeterów. No słabe po prostu i nie pasuje do tego auta. Ale dobra, dość dywagacji na temat wnętrza, czas odpalić silnik.

 

Zdjęcie: Marek Setniewski
Zdjęcie: Marek Setniewski

Trzy litry pojemności, sześć cylindrów, dwie turbosprężarki, napęd na cztery koła i sportowy dyferencjał – czy to nie brzmi wspaniale? Brzmi. Trochę za cicho, no ale przecież to limuzyna, nie wypada jej ryczeć. Ryczy RS7, ale to inna bajka. Charakter A7 w tym wydaniu wpisuje się w moją ulubioną filozofię: “wszystko mogę, ale nic nie muszę”. No i faktycznie, może sporo – 333 konie napędzają dwutonowe auto całkiem sprawnie. Nie jest to może rakieta, ale do setki rozpędza się w około 5,5 sekundy, a jeśli potrzymamy przez chwilę prawą nogę w pozycji “do dechy”, to szybko osiągniemy ograniczone elektronicznie 250 km/h. Prawdziwe wrażenie jednak robi trakcja tego auta w zakrętach, na którą składają się cztery czynniki: wspomniane wcześniej adaptacyjne zawieszenie, sportowy dyferencjał, bardzo dobry napęd na cztery koła i opony – absolutnie najlepsze kapcie na jakich jeździłem. Michelin Pilot Sport w rozmiarze 275/30 R21 są po prostu niewyobrażalnie skuteczne, nawet przy temperaturach w okolicach zera, a przecież to ogumienie letnie. Można dzięki nim naginać prawa fizyki – hamować praktycznie w miejscu z ogromnych prędkości i ładować z takimi właśnie prędkościami A7 w ciasne winkle, a te nawet nie będą piszczeć – naprawdę świetne gumy.

 

Zdjęcie: Marek Setniewski

Niemniej jednak mi znacznie bardziej odpowiada drugie oblicze A7 – niespieszne i eleganckie. Ta limuzyna doskonale sprawdza się podczas powolnej i dystyngowanej jazdy, najlepiej w trybie eco. No, a jak już przy tym jesteśmy, to nie mogę nie wspomnieć o spalaniu. Jazda nocą w mieście z przestrzeganiem wszystkich możliwych przepisów i bez zbędnych przyspieszeń to, uwaga, 18,4l. Na sto kilometrów! W nocy! W trybie eco! Jadąc ultraekonomicznie! Za dnia trzeba do tego doliczyć jeszcze 3 litry. A co podaje producent? 10 litrów w mieście! W życiu nie spotkałem się z taką dysproporcją! Audi, no co Wy?! To jest po prostu przesada! Piszcie już w tych swoich katalogach, że pali powiedzmy 17 litrów, ale nie 10, bo klient czuje się po prostu oszukany!

 

Zdjęcie: Marek Setniewski
Zdjęcie: Marek Setniewski

No I doszliśmy wreszcie do kosztów. A7 z silnikiem 3.0 TFSI w podstawie kosztuje około 300 000 PLN. Rozsądna cena. Ach, że ten jest doposażony? Hmm, policzmy... To plus to, dodać tamto i jeszcze trochę tego i wychodzi nam... 270 000 PLN za wyposażenie dodatkowe. No kosmos po prostu. Tym bardziej, że bardzo dużo z tych dodatków to fajne rzeczy które warto mieć. Tak więc tanio nie jest, ale przynajmniej bardzo ekskluzywnie. Podsumowując: jest piękny i dość szybki, w jego wnętrzu czujemy się fantastycznie, jest bardzo reprezentatywny, ale pali jak smok I kosztuje tyle co ładne mieszkanie w Warszawie. A w dalszym ciągu jest to fenomenalnie dobry samochód, więc po prostu doradzałbym kompromis: niezły leasing porządnie wyposażonego A7 TDI – koszty wtedy mniej bolą i dają się amortyzować, a auto nie tracąc nic ze swojego wigoru jest wtedy znacznie oszczędniejsze. No i dalej wygląda bosko.

 

Polecane wideo

Komentarze
Ocena: 5 / 5
Polecane dla Ciebie