MITSUBISHI SPACE STAR 1.2 – QUO VADIS MITSU?

Dla mnie Mitsubishi zawsze było marką magiczną. Całe dzieciństwo oglądałem się za pędzącymi po rajdowych oesach Lancerami Evo, po obejrzeniu „Fast & Furious” zafascynowany zielonym cudeńkiem Paula Walkera miałem kilka podejść do zakupu Eclipse'a, wreszcie mocarny 3000 GT był pierwszym prawdziwie sportowym samochodem jaki prowadziłem. Teraz całą magię trafił szlag – spędziłem kilka dni za kierownicą nowego Space Stara.
MITSUBISHI SPACE STAR 1.2 – QUO VADIS MITSU?
04.11.2014
Matys Mularczyk

Nazwa wprowadza w błąd. Space Star nie ma już nic wspólnego z minivanem produkowanym jeszcze kilka lat temu pod tą nazwą. To następca Colta, miejskiego autka z trzema diamentami w logo. Czemu już nie Colt? Nie wiem, ale widocznie specjaliści od marketingu Mitsubishi doszli do wniosku, że rebranding wywrze pozytywny wpływ na wyniki sprzedaży. Miał być Mirage (pod tą nazwą Colty sprzedawane były na całym świecie już od lat), ale ze względów prawnych nie udało się zarejestrować tej nazwy w Europie. Jest więc Space Star.

 

Fot. Michał Trocki

 

Fot. Michał Trocki

Z wyglądu małe Mitsubishi nie wywołuje żadnych emocji. ŻADNYCH. Jego karoseria jest pozbawiona jakichkolwiek charakterystycznych detali na których można by zawiesić oko. Wygląda tak, jakby w fazie projektu szefostwo japońskiego koncernu wysłało stylistów na przymusowy urlop, a rysunek karoserii zleciło inżynierom specjalizującym się w ścinaniu oporu aerodynamicznego, bo teoretycznie w tym samochodzie chodzi o ekonomię jazdy. Rozumiem więc zastosowanie wąskich opon na małych felgach które mają co prawda niewielką przyczepność, ale nie wpływają negatywnie na opory toczenia. Ale ile pomoże zaoszczędzić dobry współczynnik cX w samochodzie który z samej definicji jest autem miejskim i raczej jego użytkownicy nie będą przekraczać na co dzień 50 – 60 km/h? Dostrzegam w tym miejscu dużą niekonsekwencję. Konsekwentnie jednak nie zaproszono stylistów także do projektowania wnętrza – ich miejsca przy biurkach zajęli księgowi. Plastiki są twarde, bure i cienkie. Materiałowo te na desce rozdzielczej jeszcze ujdą, bo przynajmniej są dobrze spasowane, ale obudowa tunelu środkowego woła o pomstę do nieba. Chwycona na wysokości dźwigni hamulca ręcznego rusza się na boki jakby była przymocowana za pomocą kilku trytytek. Aaa, bo miało być lekko? No to jest, tylko przy okazji wyszło tandetnie. Stylistycznie całość idzie w parze z polotem karoserii – jedynie lakierowana na czarno obudowa konsoli centralnej próbuje ratować smutne wnętrze przed wszechobecną w tym aucie nudą, ale to zwyczajnie zbyt mało. Nie mogę za to złego słowa powiedzieć o przestronności kabiny, bo tu jak na ten segment jest naprawdę bardzo dobrze. Bez trudu znalazłem wygodną pozycję za kierownicą, a za mną zostało jeszcze miejsce dla dorosłej osoby – za to duży plus. Bagażnik może przestronnością nie powala, ale nie jest też ciasny, więc idealnie wpasowuje się w realia aut miejskich.

 

 

Fot. Michał Trocki

 

Miasto – tu Space Star czuje się naprawdę nieźle. Trzycylindrowy, osiemdziesięciokonny silnik radzi sobie całkiem dobrze i ochoczo pomrukuje. Warto tu jednak ponownie podkreślić główne założenie projektantów jakim jest ekonomia. Producent podaje spalanie w mieście na poziomie 5,2 l. na 100 km, co w mojej ocenie jest wynikiem zdecydowanie odrealnionym – przy całkiem normalnej jeździe udało mi się osiągnąć 7,8 l. na setkę, a to nie jest szczególnie imponujący wynik. Nie mam większych zastrzeżeń do pracy skrzyni biegów, bo choć jest trochę toporna, to ma dobrze zestopniowane przełożenia.

 

 

 

Fot. Michał Trocki

Wrażenie robi przede wszystkim średnica zawracania wynosząca coś koło 9 metrów. Może i trzeba się przy tym nakręcić kierownicą, ale autko wciska się wszędzie i bardzo łatwo można je zaparkować. Pod tym względem przebija swoją konkurencję. Niestety, to koniec zalet układu kierowniczego w tym samochodzie. Nie wystarczy powiedzieć o nim, że jest precyzyjny jak łyżka w budyniu. Trzeba jeszcze dodać do tego, że układ ten jest po prostu niebezpieczny! Kierownica po mocniejszym skręcie nigdy (!) nie wraca do pozycji „0”, efektem czego po zakończeniu skrętu samochód nie zacznie jechać prosto, tylko ciągle będzie się poruszać po łuku! Jest to ogromnie zaskakujące i po przejechaniu pierwszych kilkudziesięciu metrów, zupełnie nieświadomy istnienia tej wady prawie wjechałem w taksówkę jadącą z naprzeciwka!

Najpierw myślałem, że to jakaś awaria testowanego egzemplarza, ale nic z tych rzeczy. Okazuje się, że „ten model tak ma”, jak określił to lakonicznie jeden z pracowników Mitsubishi. Według mnie samochód z taką „przypadłością” nie powinien być dopuszczony do sprzedaży. Owszem, po kilku dniach nauczyłem się z tym jeździć - podobno do wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet do za ciasnych spodni – ale to po prostu nie mieści się w dzisiejszych standardach bezpieczeństwa!

 

 

Fot. Michał Trocki

Dochodzi jeszcze kwestia pieniędzy – cennik otwiera kwota 38 990 PLN za wersję z litrowym silnikiem. Egzemplarz taki jak prezentowany to wydatek 44 000 PLN plus dodatki. Owszem, wyposażenie jest niezłe (fajny system bezkluczykowy, tempomat etc.), ale za te pieniądze można już nabyć znacznie lepszą Toyotę Yaris czy testowanego przez nas jakiś czas temu Hyundaia i10 (Czytaj TUTAJ), do czego Was szczerze zachęcam, bo są to zdecydowanie lepsze samochody.

 

 

Fot. Michał Trocki

Słowo podsumowania: Space Star bardzo podłamał moje zdanie o Mitsubishi. Nie podoba mi się kierunek obrany przez tę markę. Najpierw zaczęli się pozbywać swoich ikon, takich jak choćby Eclipse. Potem ogłosili, że kończą produkcję sportowych wersji Lancer Evo (Evo X nie będzie miało następcy). Pajero jeszcze jakoś się trzyma, ale kto wie jak długo? No a teraz wypuścili Space Stara. Dokąd zmierzasz Mitsubishi?

Polecane wideo

Komentarze
Ocena: 5 / 5
Polecane dla Ciebie