Nie ma się co oszukiwać, poprzednie dwie generacje Audi TT, pomimo swojej niewątpliwej urody i uroku, nie były nigdy autami kojarzącymi się z takimi określeniami jak: męski, agresywny, muskularny. Dlatego też niezmiernie rzadko stawały się one obiektem westchnień facetów, w przeciwieństwie do pięknej połowy społeczeństwa – panie wręcz szalały na ich punkcie. Zawsze żałowałem, że tak jest, bo to były naprawdę bardzo porządne auta, ale poza kilkoma wyjątkowymi wersjami (Mk.1 3.2 z pięknie brzmiącym silnikiem VR6 i Mk.2 TTS i TTRS) raczej nie powodowały u mnie szybszego bicia serca. Teraz Audi postanowiło to zmienić za sprawą trzeciego wcielenia TT-tki.
Audi zaprosiło nas na polską premierę nowego modelu na mały tor testowy pod Poznaniem, by przy okazji poza walorami wizualnymi i nowymi gadżetami we wnętrzu dokładnie pokazać jak ich najmłodsze cacuszko się prowadzi. Muszę w tym miejscu przyznać, że pomimo ogromnych wysiłków które czyniłem by być tam przed czasem, życie (i wszechobecne roboty drogowe) zweryfikowały dość dosadnie moją punktualność, skutkiem czego z biegu zostałem wsadzony za kółko szarego (rewelacyjny kolor, mój ulubiony) TT i wysłany na płytę poślizgową. Nie zdążyłem się nawet pobieżnie przyjrzeć karoserii a już pilot rajdowy Jakub Gerber tłumaczył mi zasady działania nowego napędu Quattro i prowokował do zrobienia kółka bokiem na śliskiej, zroszonej obficie wodą nawierzchni. Ślizgałem się już tak kilkoma autami z Ingolstadt (nawet miałem kiedyś S4 ze stałym napędem typu Torsen) i muszę przyznać, że najnowsze wcielenie napędu na obie osie Audi zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie: wcinającej się elektroniki praktycznie się nie odczuwa, za to dokładnie czuć dynamiczne, ale bardzo płynne przerzucanie momentu od przedniej do tylnej osi. Od bezpiecznej podsterowności do radosnego zarzucania rufą. Naprawdę ekstra. Generalnie, decydując się na szybkie Audi absolutnym nonsensem byłoby pominięcie opcji napędu na cztery koła. To po prostu musi być, inaczej całe auto straci swój charakter.
Chwila odpoczynku, teraz mogę popatrzeć na nową karoserię. Może zacznę od tyłu – tu znajdziemy najmniej zmian. Odrobinę większe i ostrzej zarysowane lampy i światło stopu poprowadzone przez całą dolną krawędź tylnej szyby. Niebrzydkie, ale rewolucji nie ma. Tył najlepiej wygląda z wysuniętym na stałe małym spoilerem (automatycznie otwiera się po przekroczeniu 120 km/h, ale można to zrobić manualnie odpowiednim przyciskiem), wtedy ma „pazur”. Z profilu zmiany objęły detale: linia nadwozia właściwie nie odbiega niczym od poprzedniej generacji, ale bardzo spodobały mi się wzory felg i progi z ostrym przetłoczeniem w tylnej części. Do tego fajnie pochylone do przodu lusterka boczne. Detale, ale cieszą oko i faktycznie dodają dynamizmu sylwetce auta.
No i dochodzimy do przodu, a tu dzieje się naprawdę dużo, choć również za sprawą małych akcentów. Przede wszystkim lampy – przymrużone, agresywnie narysowane i trochę złe, jakby ostrzegały, że to już nie jest auto dla fryzjerek i należy się z nim liczyć! Zaraz pod nimi mamy duże wycięcia w zderzaku wypełnione czarnymi atrapami o ostrych kształtach. Na środku grill zgodny z nową stylistyką Audi i największy smaczek – znaczek przeniesiono z atrapy chłodnicy na maskę wyraźnie sugerując pokrewieństwo z mocarnym R8. Niby nic, detal który bez trudu można przeoczyć, jednak jest to stylistyczny majstersztyk powodujący, że całość wygląda wręcz wyjątkowo.
Tyle w kwestii zmian w karoserii, bo już ktoś ciągnął mnie za rękaw do zaparkowanego opodal czerwonego egzemplarza za kierownicą którego siedział Mateusz Lisowski, jeden z najbardziej utalentowanych polskich kierowców wyścigowych, na co dzień startujący w Blancpain GT Sprint Series za kierownicą wyczynowego Audi R8 LMS. Po krótkiej pogawędce przejechaliśmy razem kilkakrotnie trasę krótkiego, ale wąskiego toru z licznymi wzniesieniami i ślepymi zakrętami. Ta, przejechaliśmy... Bardziej właściwym byłoby powiedzieć, że przelecieliśmy tę trasę - Mateusz już na pierwszych 200 metrach pokazał mi jak bardzo nie umiem jeździć samochodami... Ekstremalnie późne dohamowania i wrzucanie samochodu w pełnym pędzie w zakręty przez szczyt elewacji spowodowały, że omal nie wyrwałem z wrażenia uchwytu na drzwiach, ale dobitnie pokazały też, że nowe TT idzie „jak złe” i nijak nie chce się odkleić od podłoża. Lędźwiami dokładnie czułem jak Mateusz pędząc po torze przenosi masę pojazdu i kontroluje jego środek ciężkości generując przy tym niesamowite przeciążenia, choć ponoć jechał na 80% możliwości. Pojazdu, nie swoich. I to nasunęło mi bardzo konkretną konkluzję: nowe TT to prawdziwe auto sportowe. I właściwie nie trzeba dodawać nic więcej.
No i wreszcie sama jazda w warunkach codziennej eksploatacji, czyli po rodzimych dziurawych i zakorkowanych drogach. Auto pomimo dość mocnego (230 KM) silnika 2.0 TFSI jeździ bardzo płynnie, nie ma tendencji do zalewania kierowcy lawiną mocy i momentu obrotowego i nawet w najbardziej sportowym ustawieniu Dynamic nie szarpie. Auto bardzo sprawnie przyspiesza (pierwsza „setka” po pięciu sekundach z małym haczykiem), ale jest to raczej liniowe, konsekwentne rozpędzanie niż brutalne wciskanie w fotel. Zadziwia też komfort podróżowania, po przeżyciach na torze spodziewałem się samochodu sztywnego jak decha, tymczasem TT jeździ całkiem komfortowo. Komfort to też naturalnie zasługa foteli, ale trzeba przyznać, że zawieszenie jest bardzo dobrze zestrojone. A gdy już jesteśmy przy ustawieniach... Inne niż Dynamic nie sprawia przyjemności i bynajmniej nie chodzi tu o reakcję na gaz, zawieszenie ani szybkość zmian biegów, a o dźwięk.
W grupie Audi/Volkswagen doskonale zdają sobie sprawę, że pomimo wszystkich swoich zalet (ogromna wszechstronność, niska masa i relatywnie niewielkie spalanie) silnik 2.0 TFSI brzmi strasznie nijako. To normalne, przy tak skomplikowanym systemie wtrysku paliwa i układzie turbo, dźwięk musi być solidnie zduszony, fizyki się nie oszuka. Choć właściwie da się ją oszukać – tu zastosowano dwa rozwiązania. Pierwszym jest system zaworów w układzie wydechowym, czyli rozwiązanie stare jak świat i zdecydowanie sprawdzone. Drugi to pewna nowość zainspirowana ponoć rozwiązaniami stosowanymi w łodziach podwodnych, nosząca straszliwie dziwną nazwę oscylatora dźwiękowego (Audi, serio?). Pod tym dość zabawnym określeniem kryje się zwalniana przez elektromagnesy membrana ukryta gdzieś pod maską samochodu i przenosząca drgania układu dolotowego do wnętrza samochodu. Osobiście uważam, że takie rozwiązania są jak najbardziej ok, bo dzięki temu zjadamy ciastko i dalej mamy ciastko: pod maską pracuje świetny silnik i ma przyjemny dla ucha dźwięk, a że jest on sztucznie podkręcany? No jest, ale przynajmniej mechanicznie, a nie poprzez głośniki zestawu audio jak u bawarskiej konkurencji. Nie rozumiem za to, czemu nie mogę mieć tego fajnego dźwięku cały czas, a działa on tylko w trybie Dynamic? Niemniej jednak strasznie chciałbym przyczepić się do czegoś więcej, ale nie mam do czego. Może dlatego, że spędziłem z tym autem zbyt mało czasu, a może przez to, że jest tak dopracowany. Dlatego też czekam na dłuższy test, najchętniej wersji TTS gdy już pojawi się na naszym rynku.