Ekokompromitacja

Niniejszy tekst leżał w tzw szufladzie już jakiś czas. Dopiero artykuł redaktora Stokowskiego zmobilizował mnie, abym go wyciągnął i nieco rozszerzył, czyli moje, trochę inne spojrzenie na ekologię.
Ekokompromitacja
Beczka - symbol trwałości. Jeździła aż koła odpadną kopcąc swoim wolnossącym dieslem. zdj.Mercedes
14.07.2014

 

Aby sprawnym być

Wiadomo już od dawna, że silnik spalinowy to ślepa uliczka motoryzacji. I to nie tylko ze względu na ekologię, czy rychły brak ropy. Powód jest o wiele bardziej prozaiczny: sprawność, czyli zdolność przetworzenia jednej energii w drugą. Średnio silnik spalinowy ma sprawność ok 33%, co oznacza, że energii dostarczonej w paliwie na ruch przetwarza jedynie jedną trzecią. Reszta idzie w gwizdek m. in przez chłodnicę. Silnik elektryczny może mieć sprawność aż 98%. Oczywiście energia zmagazynowana w akumulatorach musi być jakoś wyprodukowana i przesłana, ale nawet gdyby policzyć wszystkie straty na odcinku od bryły węgla wrzuconej do pieca w elektrowni, aż do naładowania baterii w samochodzie elektrycznym to i tak spalinówka przegrywa z kretesem.

 

Skończyć jak Hindenburg

Ideałem jest, jak zauważa red. Stokowski (Czytaj TUTAJ), wytworzenie prądu w ogniwie paliwowym, ale tutaj jak wiadomo potrzebujemy wodoru. Jest jeden szkopuł: na naszej planecie wodór występuje tylko w zewnętrznej części atmosfery – czyli bardzo wysoko. Przy powierzchni mamuśki Ziemi musimy sobie go wytworzyć. Jak się produkuje wodór? Ano przy użyciu paliw – czyli węgla, ropy i gazu ziemnego... Owszem są prowadzone badania nad pozyskiwaniem wodoru z biomasy, ale do efektywności procesu z wykorzystaniem paliw kopalnych (85%) nowej metodzie bardzo daleko. Z resztą i tak w obydwu wypadkach przy produkcji powstają odpady w postaci dobrze nam znanych tlenku i dwutlenku węgla którego podobno emisję mamy ograniczać. Na koniec jeszcze jedna sprawa: wodór tworzy z tlenem tzw. mieszaninę piorunującą. Mały wyciek, iskra i mamy, cytując pingwina z filmu „Madagaskar”: „Ka-boom!”. Wystarczy poczytać sobie o tym jak skończyła się historia transatlantyckich sterowców w IIIej Rzeszy.

 

 

NRDowsko bułgarskie przymierze.

Wychodzi na to, że najmniej agresywną dla środowiska i kieszeni jest opcja samochodu elektrycznego ładowanego z elektrowni słonecznej lub wiatrowej. To wcale nie jest utopia, postęp technologiczny coraz bardziej przyspiesza i będzie przyspieszał. Akumulatory będą coraz doskonalsze, ładowanie coraz krótsze, zasięg coraz większy. Jakieś dziesięć lat temu miałem okazję jeździć elektrycznym autem, które pewien dżentelmen sam sobie zbudował. Był to nastoletni wartburg, z zamontowanym silnikiem od bułgarskiego wózka widłowego. Auto uginało się pod masą akumulatorów, osiągało max 90kmh i zasięg góra 100km. Acha – było jedynie dwuosobowe, bo tylną kanapę też okupowały baterie. Obecnie w takim Nissanie LEAFie nawet nie wiadomo gdzie są akumulatory, a zasięg i prędkość maksymalna jest sporo większa. Niektórzy twierdzą nawet, że opracowane są już o wiele pojemniejsze i lżejsze baterie, ale trzymane w ścisłej tajemnicy, tak aby producenci zdążyli cokolwiek zarobić na obecnej technologii.

 

 

Triceratops na stacji benzynowej

Ciągle mnie zastanawiało skąd się bierze ta silna ekologiczna retoryka. „Ograniczajmy emisję gazów cieplarnianych, bo idzie globalne ocieplenie!” - grzmią ekolodzy. Tymczasem w poczytnym tygodniku widzę artykuł, gdzie autor powołując się na źródła, które mają co najmniej literki „dr” przed nazwiskiem twierdzi, że ocieplenie może być procesem naturalnym. Na wykresie jak wół widać, że przez setki tysięcy lat temperatura na ziemi spadała i się podnosiła. A nasza wspaniała cywilizacja trafiła akurat na stromy podjazd na tymże wykresie. „Szanujmy, złoża paliw kopalnych, bo zaraz nic nie zostanie!” znów ktoś wrzeszczy z ekranu. Tymczasem sytuacja analogiczna: poczytny tygodnik, literki przed nazwiskiem jak wyżej. Do tej pory uważano, że to co przepalamy w naszych samochodach to zwłoki przedpotopowych stworów, które z racji leżenia w odpowiednich warunkach po zejściu z tego łez padołu zmieniły się w to co się zmieniły. I więcej nie będzie! Tymczasem druga teoria mówi o tym, że ropa naftowa pod ziemią tworzy się cały czas. Brednie? Może, ale argumentem w tym artykule było to, że ekipy poszukujące ropy wg tej drugiej teorii mają znacznie lepsze wyniki. I bądź tu mądry...

 

 

Naprawa generalna – anachronizm XXI wieku

Wszyscy się skupiają na paliwie, na zanieczyszczeniu spalinami i to jest woda na młyn dla producentów. Okazało się bowiem, że można na tym nieźle zarobić. Samochody, aby spalały mniej paliwa, aby były mniej trujące mają coraz więcej dodatkowego wyposażenia, które swoje kosztuje, które trzeba serwisować. Pojawiają się coraz mniejsze i coraz bardziej wyżyłowane silniki, a ich trwałość leci na łeb na szyję. I to już nie jest jednostka, w którą trzeba w odpowiednim miejscu przyłożyć młotkiem i ożyje, tylko skomplikowane i delikatne urządzenie, które jak się zepsuje, ma jedno wyjście – huta. Tak się składa, że cała reszta pojazdu też po kilku latach się nie będzie do niczego nadawać. Firmy motoryzacyjne  robią coraz mniej wytrzymałe auta, aby zmusić klientów do ich wymiany. Z resztą powyższe dotyczy wielu więcej dziedzin naszego życia.  Z jednej strony ma to ręce i nogi, bo samochody i elektronika rozwijają się tak szybko, ze jeszcze trochę to trzy lata będą przepaścią technologiczną. Jednak z drugiej strony zawsze mnie uczono, że ekologiczne jest używanie jednej rzeczy kilka razy. Wiecie: opakowania wielorazowe, przerabianie jednego przedmiotu w drugi, etc. Tymczasem tutaj zachęca się czym innym: kup nowe auto, bo ma emisję CO taką i taką, pojeździj chwilę, zezłomuj, kup takie które ma jeszcze mniejszą. Zaraz, zaraz, przepraszam bardzo, a ponowne przetworzenie takiego samochodu to co? Ile energii trzeba zużyć na rozebranie auta, oddzielenie metali żelaznych, nieżelaznych, od plastiku, gumy i reszty badziewia? Ile energii trzeba zużyć na przetopienie metali w hutach, na zmielenie i przetworzenie tworzyw? Ile takich tworzyw wyląduje w glebie na setki lat, bo się ich nie da przetworzyć? Czy ktoś to policzył? To ja chyba jednak wolę smrodzić swoim nastoletnim wozem, w którym nie boję się, że coś mi się zaraz urwie, albo zatrze się silnik przy 150tys km, bez możliwości jego naprawy. Cała ta ekologia jest palcem po wodzie pisana i nikt, ani ekolodzy, ani my, miłośnicy spalania czego się da w silnikach nie możemy być pewni w którą to stronę wszystko pójdzie. Nie przejmujcie się więc i używajcie swoich paliwożernych dinozaurów ile się da. Co będzie to będzie.

Polecane wideo

Komentarze
Ocena: 5 / 5
Polecane dla Ciebie