Na ratunek paliwożernym dinozaurom.

Temat samochodów zasilanych alternatywnymi źródłami energii jest stary jak świat, podobnie zresztą jak przewidywania ekspertów, że za kilka-kilkanaście lat pozyskiwanie benzyny stanie się tak drogie, że nikogo nie będzie stać na to żeby tankować nią auto. Co poczną zatem fani prawdziwych czterech kółek, skoro czasy ryczących V10-tek i bulgoczących V8-mek zdają się dobiegać końca?
Na ratunek paliwożernym dinozaurom.
12.07.2014
Piotr Stokowski

Czas łowów.

Nam, fanom motoryzacji z krwi i kości, dla których największym afrodyzjakiem jest ryk potężnego silnika, przyszło żyć w bardzo niesprzyjających czasach. Czasach, gdzie wybuch wulkanu i niezliczone ilości wypraw kosmicznych zrobiły z warstwy ozonowej prawdziwy ser szwajcarski i wyrzuciły do atmosfery mnóstwo zanieczyszczeń, a winą za to obarcza się samochody, które wydzielają wręcz niebotyczne według pseudo-ekologów ilości CO2. Prawda jest inna, ale skutek i tak pozostaje niezmienny - zaczęło się polowanie na dinozaury, szczególnie te z widlastymi dwunastkami pod maską, i wywieszanie ich głów nad kominkami Green Peace.

A miało być tak pięknie..

Czym jednak będziemy jeździć jak wszystkie zawisną na ścianach? Różne rodzaje hybryd odpadają w przedbiegach - to jedynie półśrodki. Idąc tym tropem dojdziemy jednak do wniosku, że pierwszymi, wartymi uwagi kandydatami są pojazdy zasilane prądem. Ta idea na początku ich istnienia wydała się genialna. Stosunkowo niski koszt przejazdu, który przy dzisiejszych stawkach za energię elektryczną jest o ok. 20% niższy niż w przypadku tradycyjnych paliw. Tylko jedna ruchoma część silnika elektrycznego, co jest niemalże gwarancją bezawaryjności oraz ciszy w miejskiej dżungli, oraz baterie, które mogą być ładowane przez użytkowników tych samochodów za pośrednictwem gniazdka nawet w ich własnych garażach. To brzmi jak recepta na sukces. Jedyne co trzeba zrobić to przymknąć oko na fakt, iż te auta posiadają żałosny zasięg, tragiczny czas ładowania akumulatorów, niedorzecznie wysoki koszt zakupu i nielimitowaną listę problemów związanych z baterią. To wszystko sprawia, że szacunkowy koszt podróży z południa Polski nad Bałtyk może i będzie mniejszy, ale zajmie nam już nie 6, a co najmniej 16 godzin (jeśli nie dłużej). Poza tym, jeśli do ceny paliwa dodamy koszt wymiany baterii, która kosztując ok. 40 tyś złotych jest do wymiany po 200.000 km, to nawet rzekomo małe koszty eksploatacji zaczynają przybierać na wadze. Te wszystkie "szczegóły" tłumaczą fakt, dlaczego te samochody nie są zbyt popularne - one po prostu nie działają w sposób, do którego przyzwyczaiły nas samochody spalinowe. Nie ma dla nich miejsca w wymagającym, współczesnym świecie.
 
Nissan Leaf, jeden z wielu elektrycznych pojazdów na rynku. Źródło/fot. materiały prasowe.

A może by tak.. wodór?

Idealną alternatywą wydają się samochody zasilane wodorem. Recepta jest prosta. Koniec końców te auta zasila energia elektryczna, która jednak w tym przypadku nie jest czerpana ze znienawidzonej przez nas baterii, ale z wodoru, który następnie dzięki ogniwom paliwowym jest przetwarzany na prąd stały napędzający koła samochodu. Jak udowodniono już wielokrotnie - takie rozwiązanie zdaje egzamin, łącząc pod jedną maską zalety samochodu elektrycznego i spalinowego. Jest to również rozwiązanie zadowalające wojujących ekologów, gdyż po reakcji w ogniwach paliwowych z rury wydechowej takiego pojazdu nie wydobywa się nic innego jak H2O, czyli znana nam wszystkim woda, w tym przypadku jednak w postaci parowej.
 

Wrogowie wodoru.

Niestety, szejkowie z Dubaju i inni władcy czarnego złota, znanego nam jako złoża ropy naftowej, dokładają wszelkich starań aby samochody napędzane wodorem nie stały się zbyt popularne, gdyż to mogłoby niemalże zrównać ich zyski z ziemią. Przeciwni, o dziwo, jesteśmy też my, fani wymierającej na naszych oczach motoryzacji, gdyż mimo że samochody zasilane alternatywnymi paliwami potrafią być szybkie, nie dają takiej radości z jazdy jak ich zasilani benzyną bracia. Nie traktujcie ich ale jak wrogów ani sekundę dłużej - te auta mogą bowiem ocalić Wasze ukochane benzyniaki.
  

Hola, hola, ale dlaczego właściwie benzyna jest taka droga?

Zdecydowana większość ludzi jest zdania, że ceny paliw są tak wysokie za sprawą podatków i mają w tym część racji, ale prawdziwy problem istnieje z dala od urzędniczych stołków. Widzicie, w 1986 roku popyt na samochody poskutkował liczbą pół miliarda pojazdów na całej kuli ziemskiej. 24 lata później, w 2000 roku, ta liczba została podwojona, a w roku 2010 zanotowano największy w historii, bo niespełna 36 milionowy, wzrost użytkowników dwuśladów. Te dane obejmują samochody osobowe i wszelkiego rodzaju ciężarówki. Popyt na dobrodziejstwo zwane autem wzrasta więc z dnia na dzień. Za popytem na samochody wzrasta także popyt na paliwo, którego podaż, jak na ironię, stopniowo się zmniejsza. Wszyscy wiemy dokąd prowadzi ta chora matematyka. 
Popyt na benzynę wzrasta, więc wzrastać musi też jej cena. Źródło/fot. materiały prasowe.
 

Wodór na ratunek.

W tym właśnie miejscu pojawia się samochód zasilany wodorem, który wbrew powszechnej opinii może uratować, a nie pogrzebać te dinozaury. Dlaczego? Powiedzmy sobie szczerze, przeciętnym motoryzacyjnym Kowalskim, których na świecie jest przeważająca większość, nie zrobi większej różnicy fakt czym zasilane są ich czterokołowce. Co wtedy stanie się z nami, Oktanofilami? Jeśli samochody zasilane wodorem stałyby się tak popularne jak ich benzynowi członkowie rodziny, popyt na tak potrzebną dinozaurom benzynę zmaleje, a co za tym idzie również i jej cena. Mniej pojazdów oznaczać będzie także zmniejszony nacisk ekologów na pozostałości po przeżytych już samochodach spalinowych, a to raz jeszcze, ale jeszcze szerzej, otworzy drzwi dla wielkich, kochanych przez nas i spalających niedorzeczne ilości benzyny silników spalinowych.

Polecane wideo

Komentarze
Ocena: 5 / 5
Polecane dla Ciebie