To już wręcz tradycja, że tzw. pierwszy śnieg oznacza przez wielu amatorów driftu ślizganie się na parkingach, placach pod hipermarketami. Niektórzy powiedzą, że to młodzieńcza głupota i oczywiście niektórych ponosi fantazja. Ślizganie się po śniegu daje możliwość wyczucia auta i wyćwiczenia odruchów podczas wpadnięcia w poślizg.
Czy można driftować na zaśnieżonym parkingu?
Warto dodać, że ślizganie się po śniegu nie obciąża tak naszego samochodu, jak w przypadku “jazdy bokiem” po suchej nawierzchni. Pomimo tego dosyć łatwo uszkodzić samochód uderzając z większą siłą w krawężnik, który jest pokryty białym puchem. Kierowcy, szczególnie aut z napędem na przód zrywają linki od hamulca ręcznego. W przypadku skrzyni automatycznej lepiej “nie upalać” - za mocno rozgrzany olej traci swoje właściwości.
Oprócz ewentualnych usterek mechanicznych powinniśmy być przygotowani na spotkanie z policją, która często w okresie zimowym patroluje większe parkingi i place w poszukiwaniu “młodych i gniewnych”.
Co grozi za driftowanie na zaśnieżonym parkingu?
W przypadku spotkania z funkcjonariuszami trzeba liczyć się z konsekwencjami, które mogą okazać się dotkliwe. Możemy dostać mandat na podstawie kodeksu wykroczeń - grozi nam za stwarzanie zagrożenia w ruchu. Możemy go dostać nawet na terenie prywatnym, czyli na wspomnianym parkingu należącym do hipermarketu.
Wysokość mandatu zależy od policjanta i jego zamiarów, ale jego kwota może wynieść od 200 do 500 zł. Dodatkowo, jeśli funkcjonariusz stwierdzi radykalne naruszenie przepisów może zabrać nam prawo jazdy, wtedy czeka nas wycieczka do sądu, a niestety miejsc do bezpiecznego i legalnego “latania bokiem” prawie brak, z pewnym wyjątkiem.
Z dość niecodzienną inicjatywą wyszły na początku roku władze Szczuczyna, otwierając specjalne miejsce, gdzie będzie można poćwiczyć bezpiecznie amatorskie driftowanie. To prawdopodobnie pierwsze takie miejsce w Polsce, gdzie kierowcy mogą legalnie “polatać bokiem” i nie dostaną za to mandatu.