Obecnie małe auta dostawcze wykorzystują elementy samochodów osobowych. Taka unifikacja pozwala na obniżenie kosztów produkcji, ale też i podniesienie komfortu pracy kierowcy. W takiej samej technologii powstał Żuk – konstruktorzy wykorzystali to, co mieli czyli osobową FSO Warszawę. Z żerańskiego auta zapożyczono cały układ napędowy oraz zawieszenie. Dzięki temu ograniczono koszty produkcji, a Żuk stał się bardziej cywilizowany, przypominając w jeździe auta osobowe. Niestety okazało się to także jego zmorą. Zawieszenie nie radziło sobie z wyższym i cięższym nadwoziem, a słaby silnik (na początku produkcji stosowano benzynową jednostkę M20 o mocy 50 KM) nie zapewniał praktycznie żadnych osiągów, jednocześnie domagając się sporo paliwa.
Żuk jest naprawdę ładny! Szczególnie egzemplarze z pierwszej serii, tzw. ‘Smutki’. Swoją nazwę zawdzięczają pasowi przedniemu, dzięki któremu wyglądają tak, jakby miały zbolałą minę. Między dwoma okrągłymi reflektorami znajduje się wklęsły grill, a na nim znaczek ‘Żuk’ – który jest jedynym stylistycznym smaczkiem na użytkowym nadwoziu polskiej furgonetki.
Wewnątrz nie jest wygodnie. Wielka i cienka kierownica ułatwia manewry (Żuk nie ma wspomagania), ale zamontowana jest pod typowym dla ciężarówek kątem, co wymaga przyzwyczajenia. Pedały znajdują się zbyt blisko kierowcy, przez co nogi muszą być mocno zgięte w kolanach. Silnik można odpalić na dwa sposoby – elektrycznym starterem albo z korby. Po odpaleniu trzeba rzucić okiem na zegary i zaznajomić się z przełącznikami. Na prędkościomierzu jest naklejka ostrzegająca, że w pełni załadowanym autem nie należy przekraczać prędkości 70 km/h.
Żuk się nie rozpędza, ciężko nawet powiedzieć, żeby nabierał prędkości. Dyplomatycznie mówiąc przemieszcza się z punktu A do B. Trzybiegowa skrzynia ma dziwnie zestopniowane przełożenia – często drugi bieg okazuje się zbyt wysoki, na trzecim z kolei auto nie ma mocy. Hamulce to także zapożyczenie z Warszawy. Dopóki jedziemy na pusto, dają radę. Jednak wrzucenie czegokolwiek na pakę zmniejsza ich skuteczność. Z kolei dociążony tylny most prowadzi się o wiele lepiej. Nikt nie jest doskonały!
Jeszcze 10 lat temu Żuki można było spotkać na każdym bazarze. Dzielnie służyły codziennie wożąc towar. Eksportowano je do wielu krajów, a w Egipcie uruchomiono nawet montownie polskich furgonetek, które sprzedawano pod nazwą Ramzes. Dzisiaj Żuków praktycznie już nie ma. Żywota dokonały łatane na przysłowiowy sznurek i taśmę – w ich miejsce pojawiły się nowsze i oszczędniejsze auta konstrukcji zachodniej. Próba zbudowania następcy Żuka nie do końca się udała. Produkowany od 1993 roku FS Lublin nie przekonał do siebie zbyt wielu klientów.
Więcej informacji o Żuku A03 znajdziecie w archiwalnym Classicauto nr. 88