W redakcji zagościł perłowo biały Yaris. To najmniejsze i najtańsze auto Toyoty dostępne z napędem hybrydowym. Yaris trzeciej generacji jest obecny na rynku od 2011 roku, więc zdążył już wtopić się w tło miejskiego krajobrazu. Wersja HSD od swoich „zwykłych” braci różni się nieznacznie. Najbardziej rzuca się w oczy duży grill wkomponowany w przedni zderzak. Dzięki niemu Toyota wygląda zadziornie, powiedzmy jak mały miejski ścigant. W standardzie hybryda dostaje też przednie światła dzienne LED oraz detale w kolorze niebieskim, które eko-Toyotę mają odróżniać od jej bardziej smrodliwych odmian (czytaj z napędem klasycznym, wyłącznie spalinowym).
Wewnątrz Toyota ze znaczkiem HSD to z pozoru zwyczajny Yaris: przestronna kabina, czytelne zegary, intuicyjne przełączniki. Fotele są tu trochę zbyt "kuse", ale w końcu to małe auto miejskie. Różnice? Niebieskie zegary, niebieska gałka lewarka, a zamiast obrotomierza, analogowy wskaźnik pwr/eco/chg, który pokazuje czy jedziemy wykorzystując pełną moc auta czy też oszczędzamy energię, doładowując akumulatory.
Pod maską ukryto dwa silniki – spalinowy 1.5-litrowy oraz elektryczny. Ten pierwszy, mimo że największy spośród dostępnych w Yarisie, jest niewiele mocniejszy od podstawowej jednostki o pojemności 1.0 (1.5 osiąga 75 KM, a 1.0 – 69 KM). Dlaczego? To nie jest typowy silnik czterosuwowy, tutaj pracuje w cyklu Atkinsona (zawory dolotowe zamykają się z opóźnieniem już podczas sprężania mieszanki, suw pracy trwa dłużej niż suw sprężania). Dzięki temu zwiększa się sprawność silnika, a więc lepiej wykorzystujemy energię pochodzącą ze spalania paliwa (kosztem niższej mocy uzyskiwanej z litra pojemności).
Motor elektryczny ma 61 KM. Japońska matematyka mówi, że po zsumowaniu mocy jednostki spalinowej i elektrycznej będziemy mieć łącznie 100 KM. Nie umiemy dodawać jak inżynierowie z Nipponu. Musicie uwierzyć im (nam) na słowo.
Wszystko brzmi strasznie nowocześnie. Ale ile to kosztuje? Szybki rzut oka do cennika
– 65 tys. Wydaje się, że to całkiem sporo, prawda? Jeśli oprócz ceny spojrzymy na to, co za to dostajemy, propozycja zaczyna być atrakcyjna. Już podstawowy Yaris HSD jest bowiem wyposażony w automatyczną skrzynię biegów, komplet poduszek powietrznych i systemów poprawiających trakcję, dwustrefową klimatyzację, radio z MP3. Jeśli zdecydujemy się na tak samo wyposażonego diesla, różnica w cenie będzie... minimalna. Benzyna (szczególnie podstawowa jednostka) jest zauważalnie tańsza, ale za to nie zapewni tak niskiego spalania. Większe wymagania? Cóż, ten samochód można doposażyć na własną miarę: nasz egzemplarz miał na pokładzie wszystko, o czym moglibyśmy tylko zamarzyć (szklany dach, tempomat, kamerę cofania, alufelgi w rozmiarze 16 cali z szerokimi oponami 195, diodowe światła z przodu i z tyłu, tapicerkę ze skórzanymi wstawkami, czujniki deszczu i zmierzchu, nawigacja). Ale coś za coś. Dobrze wyposażone auto to koszt ponad 70 tys. zł.
Jest dobrze, zgodnie z trendami, a nawet cena wydaje się akceptowalna. Pytanie jak się jeździ takim autem? Z punktu widzenia kierowcy wszystko jest tak samo jak w normalnym samochodzie. Wsiadamy, naciskamy przycisk "start" (kluczyk w kieszeni) i… nic. Na zegarach zapalił się jedynie napis "ready". Teraz trzeba przesunąć lewarek automatu na D. Auto rusza bezszelestnie. Poczujecie się przez moment jak w nowoczesnym tramwaju - cisza, słychać jedynie szum opon i buczenie. Dopiero mocniejsze wciśnięcie gazu spowoduje załączenie silnika spalinowego - dzieje się to jednak na tyle dyskretnie, że przy włączonym radiu można tego nawet nie zauważyć. Podczas hamowania czy jazdy ze stałą, niedużą prędkością silnik spalinowy wyłącza się, a my odzyskujemy energię czyli ładują się akumulatory. Wszystko to dzieje się bez ingerencji kierowcy, a mniej wprawny nawet nie zauważy, że coś się zmienia - jedynie na zegarach co jakiś czas zapala się lampka EV (tryb elektryczny), a spalinówka dołącza się i gaśnie zupełnie niezauważalnie. Wszystko to bardzo ładnie widać na wyświetlaczu pokładowego systemu multimedialnego, na którym w każdym momencie mamy podgląd źródła napędu.
Yaris HSD w mieście czuje się jak ryba w wodzie. Podjeżdżanie czy stanie w korku odbywa się tylko na silniku elektrycznym. Oczywiście długo tak się nie da, bo akumulatory mają niewielką pojemność, ale gdy zaczniemy w mieście jechać „z głową” i np. hamować silnikiem, zamiast hamulcem (przestawiając lewarek na B czyli brake; odzyskując tym samym energię i doładowując akumulatory), wtedy okaże się, że w korku można długo jechać wyłącznie w trybie elektrycznym.
Yaris HSD nie powala dynamiką. Skrzynia CVT wymaga przyzwyczajenia, po wciśnięciu gazu po prostu wchodzi na obroty i wyje dopóki nie przestaniemy przyśpieszać. Jednak kluczową rzeczą jest spalanie - w końcu to jeden z najważniejszych powodów, dla których kupuje się hybrydę. Jeżdżąc dynamicznie po mieście wyszło nam 5,3 l/100 km. Spokojna jazda miejska oznaczała spalanie rzędu 4-4,5 l/100 km. Mimo że to dobre wyniki, to jednak więcej niż obiecywane przez Toyotę 3,1 l/100 km. Wyjazd w trasę to niestety męczarnia. Jeżeli planujemy Yarisa używać także poza miastem, to lepiej od razu kupić diesla lub benzynę. Co prawda 36-litrowy zbiornik zapewnia naprawdę spory zasięg, jednak czuć, że układ napędowy męczy się, a wyprzedzanie każdej ciężarówki (szczególnie gdy na pokładzie Toyoty są pasażerowie i bagaż) to mordęga.
Po tygodniu spędzonym z Yarisem w garażu w temacie hybryd jesteśmy zdecydowanie na tak. Auto jest w pełni użyteczne, przestrzeń pasażerska oraz bagażnik mają taką samą wielkość jak w Yarisach klasycznych. Do tego nie ma w nim kosztownego koła dwumasowego i kłopotliwego filtra DPF, a samochód nie jest wrażliwy na jakość paliwa, czym diesle bije na głowę. Jaki z tego wniosek? Hybrydy pod strzechy!