Lubię środki masowej komunikacji i to z wielu różnych powodów. Po pierwsze tramwaje i metro rzadko się psują, a korki ich nie dotyczą. Po drugie człowiek nie musi płacić za parking w centrum. Po trzecie - to moje 40 minut na lekturę tego, co w sieci, książkę lub gazetę. W sumie to jeszcze jest tzw. czwarte - dużo ładnych kobiet jeździ zbiorkomem, więc się zaraz robi jakby nieco estetyczniej i cieplej na duszy. Zbiorkom jedzie, zbiorkom radzi, zbiorkom nigdy cię nie zdradzi! Jestem zwolennikiem masowego przemieszczania, chociaż kocham samochody.
Dzisiaj będzie o walce klas. Co ma jedno do drugiego, czyli jaki związek ma autobus z samochodem? Zupełnie jak u Marksa na ulicy jest burżuazja (samochody) i klasa robotnicza (autobusy i tramwaje). Jedni drugim przeszkadzają i uwierają niczym wrzód na tyłku. Panowie burżuazja zajeżdżają "robolom" drogę, blokują ich, gdy ci próbują wyjechać z przystanku. Brać pracująca też nie pozostaje dłużna, bo przecież jest większa to i silniejsza. Zajeżdżają, wymuszają, pasy zmieniają jak chcą, podzwaniają i pospieszają, spychają i rozpychają. Walka klas! Uliczna walka klas. Gorzej, że w tym moim ulubionym zbiorkomie z jej powodu cierpią masy – pasażerowie. Trzeba mieć dobrą krzepę, żeby wytrzymać przyspieszanie i gwałtowne hamowanie. Panowie kierowcy autobusów (i motorniczowie) lubią sobie pojechać z fasonem. Wiecie, gaz w podłogę - szarpnięcie. Za chwilę hamowanie i człowiek naciąga sobie bicepsy aż miło. I jeszcze kwestie akustyczne. Czego się człowiek nie nasłucha o pochodzeniu "hrabiów". Albo o swoim, bo czasem nerwy siadają i się panu kierowcy nieco wygarnie! To jest prawdziwy poligon i koszary w jednym. -Ty kut... – jeden pan drugiemu narzuca związek z genitaliami. –Wal się, pedale! – oto respons nawiązujący najwyraźniej do orientacji seksualnej. –Popier... cię, kretynko? – pan kierowca do pani, która zakłóciła jego profesjonalny spokój. Szczerze? Mam tego dość. Nie wiem jak z tym walczyć, ale wysłuchiwanie wrzasków i próby traktowania mnie-pasażera jako zła koniecznego mnie denerwują. Po prostu tego nie kupuję. W samochodzie przynajmniej tego nie będę słyszał, a nerwy – a pewnie takie będą – wyładuję na kierownicy. Jaki będzie skutek takiego myślenia (bo przecież nie tylko ja jestem na świecie i wiele osób wkurza zachowanie obsługi zbiorkomów)? Korki na ulicach, bo przecież każdy autobusu czy tramwaju (w metrze problemów z wrzeszczącą obsługą nie ma) będzie chciał uniknąć. Takich historii każdy z nas ma przecież na pęczki! Pytanie tylko dlaczego nikt tego w sensowny sposób nie kontroluje? Może powinna być policja autobusowo-tramwajowa? Albo kary za wydzieranie mordy (przysłowiowe)? Albo zwykłe mandaty, które uspokoją tych najbardziej krewkich? Co o tym sądzicie?