Wzywam do bojkotu!
/img2.autostuff.pl/a/14/34/wzywam-do-bojkotu_53f4921c.jpeg)
Mocne słowa, ale takie są fakty. Zacząłem ostatnio przyglądać się rachunkom, które płacę przy tankowaniu. Bo nie samym paliwem człowiek przecież żyje. Nie da się, ot tak, przejść spokojnie obok czegoś do picia, kawy, przekąsek (choć się staram). Generalnie dbam o słuszną linię partii więc się nie przeżeram. A rachunki na karcie tymczasem wysokie, oj wysokie. No to zacząłem analizować świstki, które mi wręczają „benzyniarze”. Kawa? Osiem złotych. Niby niedużo, ale jednak przy 3-4 kubkach w trasie – kwota idzie już w dziesiątki złociszów. Kawa jest przy tym zaledwie średniej jakości, gdy z ekspresu w przydrożnym barze – lepsza i tańsza. Minus.
I kolejny. Przyzwyczaiłem się, że jem dietetycznie. Nie śmiejcie się, ale tak właśnie jest! Od roku wcinam dokładnie to, co wymyślił dietetyk. Nie są to jakieś szczególnie skomplikowane rzeczy, ale na pewno nie schabowy z frytkami. Co można zjeść na stacji? Niewiele. Pół biedy, gdy na miejscu jest jakiś bar – jeśli obsługa miła, to zrobią obiad bez panierki i góry ziemniaków. Gorzej, gdy baru nie ma. Taki człowiek jak ja ma do wyboru hot-dogi z kiełbaskami z papieru, czipsy z toną tłuszczu oraz piwo. Albo wódkę. Albo whisky. Albo modny ostatnio cydr. Szklanki są pod bokiem i lód też, bo przecież jesteśmy krajem hipokrytów. Niby co chwila wypadki i pijani, a na stacji można przez 24h kupić każdy rodzaj procentów. Jedna z sieci wprowadziła co prawda świeże jabłka i marchewki, ale – pomijając kwestię ceny (2 złote za jedną antonówkę to gruba przesada) – nie zawsze można je kupić. Złodziejstwo i niechlujstwo – powiem wprost. I olewanie klientów, którzy przecież zostawiają na stacjach tysiące złotych. Od jakiegoś czasu zacząłem się do podróży przygotowywać. Idę do sklepu, kupuję proste wiktuały i po zabawie. Kawa? Termos ma każdy z nas. A na stacjach, zamiast robić zakupy, kupuję tylko paliwo. A potem zmykam, bo przecież nie jestem Midasem, który wszystko, czego dotknie, zamienia w złoto.