Kiedyś miarą problemów transportowych było zakończenie turnusu. Człowiek nie mógł wetknąć nogi w pociąg, o autobusie PKS nie wspominając. W nowych czasach, gdy komuna upadła, turnusowe peregrynacje zastąpił korek kanikułowy. O co chodzi (lub młodzieżowo bardziej – o co kaman?). Wiadomo – ludność miast i wsi rusza na wakacje. Kraków jedzie nad Bałtyk. Warszawa rusza na Mazury (i nad Bałtyk plus do Krakowa). Katowice ciągną w Tatry, a Poznań atakuje Wolin. Jeśli spojrzeć na ten wielki ruch mas ludności z lotu ptaka, widać – jak na pogodowej mapie – fronty, kumulacje i burze. Moja podróż mazurska była jednym wielkim – znowu o pogodzie – burzowym kataklizmem. Dobra, zdarza się – powiecie. Prawda, zdarza się – odpowiem. Dlatego na podorędziu mam zawsze arsenał nawigacyjnej elektroniki. Teraz miałem dwie nawigacje: fabryczną (całkiem dokładną) i małego Beckera, którego mogę aktualizować po wsze czasy (ten GPS jest wściekle dokładny). Obydwa wykrywają korki, więc – przynajmniej tak mi się wydawało – ucieknę przed każdym nieplanowanym postojem. Na co mi się to przydało? Na nic. Moje cud urządzenia zwyczajnie korków nie wykryły. Z godziny na godzinę byłem coraz bardziej zirytowany, z godziny na godzinę zmieniałem też cel podróży. Zamiast przejechać 300 km, nakręciłem co najmniej setkę więcej. Ba, nakręciłem nie po asfalcie, ale po szutrach i całkiem polnych duktach. Samochód wrócił brudny, zakurzony i ciut pokiereszowany od kamieni i gałęzi. Żeby wyglądał normalnie, dołożyłem do tego interesu dodatkowe 200 zł. Na Mazury, od dziś, jeździć niniejszym przestaję i raz a dobrze wyleczyłem się z marzeń o letnim domu lub własnym jachcie. Jeśli trzy setki kilometrów ma być niczym sztuka przetrwania z mapą i kompasem w ręku, to dzięki, zostaję w domu. Czyja wina? Wiadomo. Od winy to mamy w Polsce tylko jednego – głosi pewna partia, która nic nie zrobiła, żeby dróg było więcej i żeby pomieściły rzeszę samochodów. Po euro roboty drogowe nie mają już takiego rozmachu, ale to nieprawda, że nic się w tej kwestii nie dzieje. Szkoda tylko, że z roku na rok jest coraz gorzej. Kiedyś Mazury były blisko, dziś się strasznie – biorąc pod uwagę czas dojazdu – oddalają. Podróż to istny survival. Podpowiadam: w trasę do 300 km koniecznie zabierzcie dokładną mapę (najlepiej tzw. sztabówkę) z dokładną siatką dróg polnych, bo tylko tymi da się jeszcze jeździć bez korków. I zawsze, gdy tylko zjeżdżacie z asfaltu, musicie mieć całe koło zapasowe, komplet naprawczy w bagażniku, butelkę wody i mały kanister z benzyną. W dłuższe podróże, takie po 400 i więcej kilometrów, proponuję jeszcze dołożyć prowiant na 2 dni. Tak, po Polsce jeździ się teraz naprawdę interesująco...