Luty to bardzo smutny miesiąc. Trzynastego przypada rocznica śmierci Janusza Kuliga, a dwudziestego w wyniku ran odniesionych w wypadku na Rajdzie Zimowym Dolnośląskim zmarł Marian Bublewicz. Dla wielu z nas był wzorem kierowcy rajdowego, który swoją ciężką pracą i konsekwencją znalazł się na wyżynach. Bublewicz na koncie miał liczne tytuły mistrzowskie (w generalce RSMP), walczył w Polsce i na trasach rajdów Europy (w roku 1992 był wicemistrzem Europy).
Wikipedia podaje, że "Maniek" (tak mówili do niego przyjaciele) lub "Bubel" był kierowcą z listy priorytetowej FIA – najlepszym z najlepszych oraz twórcą pierwszego profesjonalnego zespołu rajdowego Marlboro Rally Team Poland. Dla mnie – już bardziej osobiście – pozostanie ojcem Beaty Bublewicz, z którą spotykacie się choćby w sejmie i znacie z poświęcenia bezpieczeństwu ruchu drogowego. Nie miałem niestety okazji poznać pana Mariana osobiście – zginął w rajdzie, gdy ja dopiero raczkowałem w zawodzie. Szkoda, bo wiele o nim się nasłuchałem od starszych kolegów.
Zginął – to też trzeba powiedzieć – niepotrzebnie. Gdyby na tamtym nieszczęsnym Rajdzie Zimowym były odpowiednie środki ratownicze i gdyby na czas Bublewicza dostawiono do szpitala, miał wielkie szanse na przeżycie. Bardzo szkoda. Smutny jakoś ten luty...