Oglądałem ostatnio cenniki nowych samochodów i po raz kolejny muszę powiedzieć, że u nas motoryzacja jest zbyt droga! Wiem, że już dawno minęły czasy inwestowania w samochody, ale raz, że za nasze cztery kółka importerzy każą nam płacić jak za przysłowiowe zboże, a dwa - spadek ich wartości jest kolosalny. Wchodzi sobie taki Jemielita do salonu z 70 czy 80 tysiącami złotych w kieszeni, kupuje, rejestruje i wraca do domu autem, które od razu po minięciu bramy salonu dealera traci na wartości co najmniej kilkanaście procent. To czysta strata kasy! Niestety importerzy mają nas w nosie, ale – i tu pojawił się w mojej głowie niecny plan rewolucji – nie musimy kupować samochodów nowych. Jeśli są za drogie, zawsze można szukać czegoś używanego. Z tym jest nad Wisłą niestety kłopot, bo mnóstwo aut przyjechało zza granicy w stanie, o którym trudno się wypowiadać. Mówiąc wprost - złom zwieziono, a następnie lepiej lub gorzej naprawiono. Trudno teraz ocenić co jest fajne, a co natychmiast – choć się błyszczy i wygląda na nowe – nadaje się na złomowisko. Jeśli spojrzeć na powyższe fakty z pewnej perspektywy, samochodu po prostu może się odechcieć. Zła wiadomość, bo przecież – i nie tylko ja osobiście - kochamy jazdę i kochamy cztery kółka.
Auta są wygodne, ale też cholernie drogie. W dodatku poza samym zakupem trzeba je utrzymać - wlać paliwo, naprawić, załatwić przeglądy i rejestracje, gdzieś zaparkować itd. Na to wszystko wydaje się mnóstwo pieniędzy, niestety. -Ale przecież nie da się inaczej! - powiecie. Nieprawda. Samochód można np. wypożyczyć. Za drogo? Nie, nie chodzi mi o wynajem na dni, który rzeczywiście jest dość drogi, lecz taki na... minuty bądź godziny. Do takie przedsięwzięcia przymierza się u nas Mercedes, a tzw. car sharing na świecie jest coraz bardziej popularny. Samochód już wkrótce będzie można zarezerwować na określony dzień i godzinę, a później zapłacić tylko za czas rzeczywistego wykorzystania. Fajne, bo odpadają koszty, o których przed chwilą wspomniałem. Niepokoi mnie tylko, że to "car share'ingowe" przedsięwzięcie rozwija się tak powoli. Na szczęście jest jeszcze jedno rozwiązanie. Może to zabrzmi dziwnie, ale w mieście (nie tylko wojewódzkim) są taksówki i zawsze można sobie jedną wynająć. Może to nie jest pomysł na codzienne dojazdy do pracy, ale od czasu do czasu da się przeżyć. No i taksówka nie generuje kosztów, które musimy ponieść chcąc mieć samochód. Na dłuższe dystanse można skorzystać z BlaBlaCar, czyli za niewielką opłatą po prostu się podłączyć pod kogoś, kto jedzie w interesującym nas kierunku. Proste? Może i tak, ale co z przyjemnością z jazdy? Zaoszczędzone w taki sposób pieniądze można w sumie odłożyć i po jakimś czasie kupić coś fajnego, taki wóz od święta a nie na co dzień. Tylko kto to zrobi? W końcu większość z nas mistrzami finansowej dyscypliny raczej nie jest...