Zakochałem się (w DEBENZU)...

Nie chodzi o kobietę. Ale ten Mercedes...
Zakochałem się (w DEBENZU)...
Zdjęcie: youtube.com
02.03.2015
Rafał Jemielita

W sumie nie specjalnie lubię wyścigi na ćwierć mili. Muszę to powiedzieć – nudzi mnie piłowanie samochodów na obrotach. Z drugiej strony to kawał bardzo fajnej motoryzacji, bo nikt tu nie stawia na oryginalne części zamienne i wielu mechaników pozwala sobie na własne eksperymenty. W dobie ogólnego eko-szaleństwa, które widzę dookoła maszyny palące gumy i ryczące kilkusetkonnymi silnikami robią na mnie kolosalne wrażenie. W zasadzie mogę powiedzieć, że to coś jak rajdy samochodowe z połowy lat 90. XX wieku. Wtedy to było życie – dziennikarze otrzymywali talony na darmowe piwo w biurze prasowym (fakt!), a kierowców znało się z imienia, a nie tylko nazwiska. Wspaniałe to były czasy, gdy się człowiek mógł kręcić po serwisach, pytać i poznawać. Coś z tamtej atmosfery jest w „ćwierć mili”, ale dla mnie to jednak nuda. Dość o prywacie. Bo miało być przecież o miłości. Zakochałem się w... Nie, nie w pięknej brunetce z naprzeciwka ani tej rudej, która siedzi w oknie kawałek od redakcji. Obiektem mojej admiracji jest samochód nazwany Debenz. Pochodzi z dalekiej Australii i w sumie niewiele o nim wiadomo. To Mercedes 280S z roku 1969, ale tylko biorąc pod uwagę nadwozie. Zespół napędowy to cudo – silnik podobno pochodzi (tak jest w krótkim opisie) z Corvetty i ma 7 litrów pojemności. Z ośmiu cylindrów dzięki sprężarce mechanicznej udało się wycisnąć 750 koni, a że maszyna ma odpowiednio wzmocnioną konstrukcję (w tym wyczynowy wał i dyferencjał), zasuwa aż miło. Auto ma dokładnie tyle lat, co ja, genialnie wygląda więc... Ktoś ma wolne zaskórniaki w skarbonce?  

 

Polecane wideo

Komentarze
Ocena: 5 / 5
Polecane dla Ciebie