W Playboyu zwycięża... Ferrari!

W sumie to wielka chwila, bo Ferrari to wisienka na torcie. Uwielbiam takie samochody!
W Playboyu zwycięża... Ferrari!
Zdjęcie: Ferrari
20.02.2015
Rafał Jemielita

Wiecie, co napisałem w Playboyu, żeby podsumować kolejny plebiscyt na samochód roku najważniejszego magazynu męskiego w tej części świata? Pozwólcie, że zacytuję sam siebie: –Motoryzacja nie stoi w miejscu. Co roku samochodów nowych przybywa już nie na dziesiątki, ale na setki! Producenci mają coraz śmielsze pomysły, które nas jurorów plebiscytu Samochód roku PLAYBOYA zwyczajnie zaskakują. Przykłady? Kto jeszcze rok czy dwa lata temu mógłby pomyśleć, że Ferrari postawi na turbodoładowanie? Jak to w ogóle możliwe, że Volkswagen zbudował samochód zużywający na setkę mniej niż litr paliwa? Hyundai za 300 tysięcy złotych – takie informacje do niedawna po prostu nie mieściły się w głowie. Ale świat się zmienia, a wraz z nimi staramy się również zmieniać my – jurorzy jednego z najstarszych (o ile po prostu nie najstarszego!) plebiscytów motoryzacyjnych w tej części Europy. W tym roku – bo maszyn naprawdę interesujących nie zabrakło – przybyło kategorii. Podczas uroczystej gali podsumowującej nasz konkurs, która jak zwykle odbędzie się w czerwcu, prowadzący będą mieli pełne ręce roboty. I dobrze, bo my naprawdę kochamy samochody, to nasza pasja i chętnie się nią z wami dzielimy.  

Zdjęcie: Ferrari

W lutowym numerze Playboya, który wciąż znajdziecie w kioskach (!), można przeczytać cały tekst o wozach wybranych przez naszą kapitułę. W najważniejszej kategorii (a tej sobie nie odpuszczę!) zwyciężyło Ferrari California T, które wybraliśmy Samochodem roku Playboya 2015. Nazwa jest myląca – model o takiej nazwie w ofercie Ferrari pojawił się już w latach 50. i 60. poprzedniego wieku. Tych aut oczywiście nie znamy, bo do Polski nie docierały. Co innego ostatnia „California”, którą włoska manufaktura z Maranello zaprezentowała w roku 2008. Takie samochody spotyka się na naszych ulicach całkiem często. Mamy nadzieję, że wkrótce dołączy do nich California T – pierwszy seryjny samochód Ferrari, w którym zastosowano turbodoładowanie.

Zdjęcie: Ferrari

Od producentów samochodów wymaga się, żeby ich maszyny mniej zasmradzały środowisko. Do tego trendu dopasowało się również Ferrari. I to w jakim stylu... Turbodoładowany silnik widlasty z Maranello generuje 560 koni mechanicznych i 755 niutonometrów momentu obrotowego. W porównaniu do „zwyczajnego” Ferrari California to aż 70 koni więcej! Samochód choć mocniejszy i ma prawie połowę więcej momentu obrotowego zużywa o 15 procent mniej paliwa (w praktyce zasięg wydłużono o 1/5). Same zalety? Nawet nie zacząłem ich wymieniać.

Zdjęcie: Ferrari

W samochodzie nie ma np. tzw. turbodziury (czyli sprężarka nie wyłącza się przy zmianie przełożeń w skrzyni biegów, a więc nie ma przykrego uczucia chwilowej utraty mocy), a na przyspieszanie Ferrari reaguje niczym motocykl sportowy na raptowne przekręcenie manetki. Doświadczeni kierowcy powiedzą „wiemy, do czego w tym aucie służą zagłówki”. A wy wiecie? Bez nich przy ostrym przyspieszaniu nie dałoby się przytrzymać głowy na ramionach. Warto wiedzieć, że California T ma komponenty zapożyczone z jednostek napędowych używanych w bolidach Formuły 1 (m.in. rozrząd), co wprost przekłada się na osiągi. Ten piękny włoski samochód ze składanym dachem rozpędza się do setki w 3,6 sekundy (0-200 km/h w 11,2 s) i jeździ 310 km/h. Kto chciałby taki mieć? Pozwolę sobie odpowiedzieć w swoim imieniu: –Ja chcę. A wy? Myślę, że 99 procent odpowie jak ja. Mylę się? Oj, chyba nie...

Polecane wideo

Komentarze
Ocena: 5 / 5
Polecane dla Ciebie