Hej, młody junaku, smutek zwalcz i strach, przecież na tym piachu za trzydzieści lat, przebiegnie z pewnością jasna, długa, prosta, szeroka jak morze, Trasa Łazienkowska, i z brzegiem zepnie drugi brzeg, na którym twój ojciec legł!
No i spina, cholera. Ze dwa razy dziennie zdarza mi się pokonywać warszawską Trasę. W komunie wprawdzie zbudowana, ale – pomijając zbyt małą liczbę zjazdów – działa. Korki się na niej robią i to całkiem długie, ale też zaskakująco szybko rozładowują (zwłaszcza od Śródmieścia w stronę Pragi). Lubię Trasę, bo ma kilka pasów i oficjalnie da się nią, oczywiście tu i ówdzie, śmigać 80 km/h. No i pasów jest więcej niż tylko dwa! Ważna informacja, bo dzisiaj właśnie będzie o pasach. A konkretnie o naszych zachowaniach na drodze, które wkurzają mnie do przysłowiowego bólu. Wczorajsza przygoda na przykład. Spieszyłem się na zdjęcia. Śnieg spłynął i ktoś asfalt posypał toną soli, więc jechało się – dosłownie - luksusowo. Samochód też niezły, bo Ford Fiesta "Red Edition" z 3-cylindrowym, ale 140-konnym silnikiem zasuwa jak mały gokart. Wduszałem więc przyspiesznik dość nerwowo, żeby jak najszybciej przemieścić się do pracy. Nie przekraczałem prędkości - gdyby ktoś o to zapytał, ale oczywiście próbowałem jechać dość dynamicznie. Kłopot w tym, że "próbowałem" nie oznacza "jechałem". Na przeszkodzie stanął mi pan w czarnej Skodzie, która "złapała" lewy skrajny pas i kompletnie z niego nie chciała zjechać. Po prawej, na samym środku, do kompletu doszedł przyjezdny w starym Seacie na numerach z Kielc. Ostatni pas - ten najbardziej po prawej – zajął autobus. Jechaliśmy tak od Ronda Jazdy Polskiej do Saskiej, czyli już po praskiej stronie Warszawy. Ile to jest w kilometrach? Dwa, może trzy, czyli niedużo. Kłopot w tym, że ten dystans przejechaliśmy 50 km/h. Dlaczego? A Bóg jeden raczy wiedzieć. Pan w Skodzie rozpędzał się dość dynamicznie, ale później ślamazarzył potwornie. Przyjezdny w Seacie wyglądał na zagubionego, który gaz we własnym aucie (notabene "zagazowanym") wciskał z przerażeniem. "Jeszcze paniczu w co przywalę i będzie... Ta Warszawa to kompletnie nieprzyjazna dla przyjezdnych". Autobus robił swoje i do szoferaka z MZK pretensji mieć nie mogę. Cała trójka zaszpuntowała jednak drogę na tyle skutecznie, że nawet Ferrari nie dałbym im rady. Nie cierpię zresztą jeździć w technice, którą nazywam "szydełkowaniem" (gdy się z lewego pasa przelatuje na prawy i z powrotem, a po drodze jeszcze wciska przed inne zawalidrogi). Sytuacja z Trasy Łazienkowskiej to tylko przykład. Takich przykładów każdy z nas ma na pęczki, bo NIE UMIEMY JEŹDZIĆ po trasach szybkiego ruchu. Nikt tego między Odrą i Bugiem nie uczy, zaś instruktorzy na kursie prawa jazdy skupiają się na powolnym i ślamazarnym pokonywaniu ulicznej przestrzeni. Mieszkam niedaleko placu manewrowego więc widzę – tabun "elek" (aut z tablicą z dużym L na dachu) przemierza rzeczywistość z prędkością 25 km/h. Jak w takich warunkach opanować jazdę po Trasie Łazienkowskiej (żeby już nie epatować tymi autostradami)? Efektem bumerangowym braku odpowiednich szkoleń jest właśnie pan w Skodzie, który uniemożliwia innym wyprzedzanie. Czy był złośliwy? Nie sądzę. Chwilę później, gdy się już zrównaliśmy, odbył się spektakl pantomimy w wykonaniu redaktora Jemielity. Nie otwierałem okna, bo zimno, ale naprawdę chciałem mu - jak to się mówi - nawkładać. Zasłużył na to swoją kretyńską jazdą. Powstrzymałem się, bo nie wypada, ale w tym wypadku prostująca wymiana zdań na pewno by się przydała. Czy zrozumiał błąd? A skąd! Śmiał się radośnie, bo przecież komuś zrobił na złość.
PS. Co z panem w Seacie na kieleckiej rejestracji? Mam nadzieję, że po tych kilkunastu godzinach dojechał do domu. Nie wyglądało na to, że dojedzie. W ogóle nie powinien wsiadać za kierownicę. Do miasta przyjezdnym lepiej metrem, autobusem, tramwajem...