Korki i generalnie nieco spowolniony ruch uliczny czasem bywa przydatny. Nie powiem, że lubię stać w tłumie samochodów na ulicy, bo jeszcze – oczywiście – nie zwariowałem. Z drugiej strony co się człowiek w takiej sytuacji napatrzy to jego. Socjologicznie rzecz ujmując jazda z prędkością kilku czy kilkunastu kilometrów na godzinę daje tyle samo, co dłuuuuugie oglądanie telewizji. Po lewej mam na ten przykład horror (wiem, że to nie po polsku, ale to sformułowanie bardzo lubię) – mężczyzna kłóci się z żoną. Po prawej z kolei mini program kulinarny, czyli spóźniony lunch w samochodzie. Z tyłu mamy zaś kino akcji – jakiś drajwer wściekły zaciska dłonie na kierownicy, że ta prawie nie pęknie. Ktoś obok podsypia (dobranocka?), kobieta poprawia makijaż w lusterku, znudzony nastolatek dłubie w nosie, dzieciaki rozryczane, bo powrót z przedszkola się przedłuża - dzień jak co dzień. Aha, 90 procent gada przy tym przez telefon. Niektórzy mają wprawdzie zestawy głośnomówiący, ale wielu po prostu trzyma słuchawkę przy uchu. Telefonowanie za kółkiem? Od dawna to dla mnie kwestia drażliwa i raczej kontrowersyjna. Zrobiliśmy kiedyś w Automaniaku taki test, w którym Krzysiek Hołowczyc zasuwał (jak najszybciej) po torze - mierzyliśmy czas przejazdu, gdy prowadził bez telefonu i gdy trzymał słuchawkę w dłoni. Wyszła pewna różnica, bo telefon rozprasza, ale czy rzeczywiście jest jednak aż tak groźny, żeby organy ścigania wlepiały mandaty po kilkaset złotych? Ja osobiście uważam, że telefon nie jest aż tak groźny. W każdym razie rozprasza nie bardziej niż hamburger, z którego wylewa się ketchup czy szminka, którą panie poprawiają sobie usta. Każda z tych czynności zabiera uwagę, skupia nasz mózg na działaniu niepotrzebnym i niepożądanym. Oczywiste? To dlaczego prawo czepia się tylko telefonu? Kompletnie tego nie rozumiem.