Rzadko czepiam się mundurowych. Rzadko, bo w 99 procentach spotykam policjantów z głową, dowcipnych i normalnych. Wprawdzie parę razy się naciąłem, ale trudno mieć pretensję do całej grupy zawodowej, bo mi się jeden pan posterunkowy przejechał po koncie. Wkurzył mnie jednak do białości, bo była trzecia rano, dwupasmówka na Kudowę (rzecz miała miejsce w Bielanach Wrocławskich), i jeszcze pusto po horyzont. Jechałem grzecznie – 80 km/h. Grzecznie! To słowo ma istotne znaczenie, bo kiedyś – gdy człowiek był jeszcze durny i miał w nosie przepisową jazdę – zasuwałem bez pojęcia. Tym razem jednak byłem zmęczony i po prostu pędzić mi się nie chciało. Jechałem spokojnie, gdy nagle z krzaków wypadł pan ze świecącym lizakiem. –Jedziesz pan 75 km/h! Dokumenty, ubezpieczenie – warknął w sekundę po tym, gdy mnie zatrzymał. Wyjąłem – znowu GRZECZNIE – kwity i wręczyłem mu je z pytaniem na ustach: – O co panu chodzi? Przecież jadę normalnie! –Tu jest sześćdziesiątka. Pan leciał piętnaście kilometrów szybciej i to będzie kosztowało. Trzysta złotych się należy! Zamurowało mnie z lekka, bo NAPRAWDĘ sądziłem, że na tym fragmencie da się jechać osiemdziesiąt na godzinę. Widać nie zauważyłem znaku, co łatwo wytłumaczyć i porą, i zmęczeniem, i ciemnościami. –Kompletnie mnie to nie interesuje. Mieszkasz pan w Warszawie, to pana stać – burknął Władza. Myślałem, że mnie szlag trafi. Mandat jednak przyjąłem, bo co innego mogłem zrobić?
Przez kilka następnych lat miewałem kontrole, ale policja zwykle puszczała mnie wolno. Raz przesadziłem z prędkością i wtedy dla przykładu dostałem swoje dziesięć punktów oraz odchudziłem konto o 400 zł. Nie mam do tego pretensji. Robili swoje. Jeszcze raz napiszę, żeby nie było wątpliwości – nie mam nic przeciwko funkcjonariuszom policji. Nie przeszkadzają mi kontrole trzeźwości (oby takich jak najwięcej; najlepiej wyrywkowych), a i radary się dla mnie nie liczą (bo jeżdżę zwykle przepisowo). Denerwuje mnie za to nadużywanie sygnałów dźwiękowych i świetlnych. Po ludzku? Wścieka mnie, że włączają swoje koguty i wyją, żeby sobie utorować drogę przez zakorkowane miasto. Rozumiem, że to normalne, gdy jadą na akcję. Ale próba włączenia się do ruchu, radiowóz zaparkowany przed sklepem czy przejeżdżanie przez zakorkowane skrzyżowanie "na bombach" to nadużycie władzy. Dlaczego o tym wspominam? Czas mamy przedświąteczny, ruch duży, a tymczasem w ciągu ostatnich trzech dni policyjny radiowóz bawiący się kogutami, widziałem trzy razy. Ostatni raz dziś rano, tuż pod Pałacem Mostowskich – siedzibą warszawskiej policji. Szary Fiat najpierw rozgonił wszystkich na skrzyżowaniu z Jana Pawła, żeby kawałek dalej na Nowolipiu zatrzymać się przy krawężniku. Kierowca wypuścił kolegę w mundurze, a ten niespiesznym krokiem poszedł w stronę wejścia do policyjnego budynku. Kompletnie mu się nie spieszyło, czyli zakładam że w akcji nie był. No to po jakiego grzyba były te światła i trąbienie? Wstyd panowie, wstyd. Takiego czegoś robić nie wypada. W końcu to nie jest nasz sejm. Życzę wam, żeby władza nie uderzyła wam do głowy.