Dziennikarskie kuluary? No pewnie, że takie są, bo w tym „biznesie” (koledzy wybaczą) jesteśmy od lat wielu i dobrze się znamy. Wiemy, że Iksa stać tylko na opowiadanie o jeździe bokiem z prędkością światła i że Ygrek lubi sobie na prezentacjach niemożliwie chlapnąć. Znamy swoje dzieci, opowiadamy sprośne kawały (nawet przy dziewczynach) i generalnie gadamy, gadamy, gadamy. O czym?
O przyszłości, bo każdy z nas ma o niej własne zdanie. Jeden widzi ją w hybrydach. Drugi – w elektrowozach. Trzeci z kolei twierdzi, że cały ten downsizing jest warty funta kłaków. I tak sobie gadamy – na papierosie, przy kolacji, w samochodach. Przemyślenia niektórych kolegów są bardzo interesujące i w zasadzie powinienem o tym napisać – mówią mądrze i na temat. A skoro już o takim przewidywaniu przyszłości mowa... Zauważyłem rzecz bardzo ciekawą i to o niej dziś napiszę. Po etapie zachłyśnięcia nowoczesnością mój motoryzacyjny światek wraca do klasyki. Na ulicach widać coraz więcej young- i oldtimerów.
Sam od pewnego czasu przesiadłem się do samochodu, który ma 25 lat, bo to modne, wygodne i z klasą. Warto sobie przypomnieć, co było kiedyś na topie i w końcu zrealizować swoje marzenia sprzed wielu lat. Człowiek trochę pochodzi, poniucha i podzwoni, żeby znaleźć prawdziwy rodzynek. Ja znalazłem i od pewnego czasu jestem szczęśliwym właścicielem kluczyków do auta, które podoba mi się od 1982 roku – dokładnie od chwili, gdy zobaczyłem te piękne cztery koła w "Młodym techniku", w materiale napisanym przez Zdzisława Podbielskiego. Zdzisio to dziś kolega z kuluarów, ale wciąż uważam, że to chodzący wzór do naśladowania – potrafił zaszczepić bakcyla motoryzacji i na samochodach zna się jak mało kto. Muszę z nim porozmawiać o tym oczywistym trendzie, bo moda na klasykę – gdzie się nie obejrzę - zatacza coraz szersze kręgi.
Zewsząd słyszę, że Kazio ma starego Rollsa, a Janek – beemkę. Każdy dłubie, odskrobuje, czyści i naprawia aż konta puchną. Pojawiły się salony, w których samochód sprzed lat (ładnie piszą "klasyczny") można sobie kupić jak u normalnego dilera. W sieci kwitnie rynek części zapasowych do staruszków – niektóre detale kupić ciężko, inne za to są już dostępne i to bywa, że za grosze. Najważniejsze, że znowu są prawdziwi mechanicy. Nigdy nie wyginęli, ale nie było ich widać. Stali się niepotrzebni, bo motoryzacja według dzisiejszych standardów opiera się na wymianie modułów, a nie prawdziwych naprawach – takich od a do zet. Wobec tego, że wraca stare, stają się pożądani. Bez ich wiedzy – ani rusz. Cieszę się, że trafiłem w dobre ręce z moim zabytkiem! Trendsetter czy nie, ale bez pomocy fachowca takiej przyjemności z jazdy by nie było.