Zazdroszczę górnikom...

Nie zarobków, nie „stresowego”, trzynastek, piętnastek etc. Poza tym to nie miejsce na dywagacje na temat całego ostatniego dymu wokół kopalń. A skąd tytuł? Dowiecie się pod koniec niniejszego tekstu.
Zazdroszczę górnikom...
Lubelski tor kartingowy: 1978 - 2015. Zdj.: archiwum
30.01.2015

Tak po cichu liczyłem, gdy ponad pól roku temu pisałem o problemach z możliwością wyszalenia się samochodem na zamkniętym kawałku drogi, że coś się ruszy w tej materii. Od lat w każdym sporcie widać, że gdy przygotuje się infrastrukturę to zawodnicy w danej dziedzinie zaczynają osiągać dobre wyniki, albo gdy pojawią się pierwsze sukcesy idzie za nimi infrastruktura. Powstała masa pięknych hal: spójrzcie na to co wyprawiają teraz nasi siatkarze i szczypiorniści, zbudowano piękne stadiony piłkarskie… no może się trochę zagalopowałem. Ale z Niemcami wreszcie wygraliśmy! Pojawił się Adam Małysz, nagle masa dzieciaków zachciała trenować ten, wbrew pozorom, trudny sport, zbudowano od nowa skocznię w Wiśle i dzisiejsze sukcesy Stocha i jego kompanów to pokłosie tamtych decyzji. Tymczasem w sporcie motorowym bida aż piszczy. A miało być tak pięknie.

 

W wolnej Polsce, najpierw był niezapomniany Marian Bublewicz, potem Leszek Kuzaj czy Krzysztof Hołowczyc. Może nie na światowym poziomie, ale europejskim potrafiliśmy zamieszać w stawce. Wreszcie pojawił się Robert Kubica. Nagle wszyscy stali się ekspertami od F1, a gdy nasz rodzynek w najwyższej lidze wyścigowej przesiadł się do rajdówki, chwila moment specjaliści przebranżowili się na rajdy. Do tego doszły spektakularne osiągnięcia Polaków w rajdach cross – country z tegorocznym Dakarem na czele. Tymczasem w Polsce nic się nie robi, żeby wyszkolić następców. Hołek to gość, który zaczynał jeszcze w PRL, Kubica musiał uczyć się wyścigowego rzemiosła za granicą. U nas nadal sport motorowy jest ciężko dostępny i aby przebić się do europejskiej czy światowej czołówki potrzeba kupę pieniędzy i szczęścia.

 

Do tego dochodzi marne wyszkolenie kierowców. Ostatnie zmiany w egzaminach na prawo jazdy chyba nie przyniosły oczekiwanych efektów, poza tym dotyczyły one głównie części teoretycznej. Tymczasem praktyka kuleje. Znaczna większość świeżo upieczonych kierowców nie ma pojęcia o hamowaniu awaryjnym, a o pod- czy nadsterowności coś tam słyszała w telewizji. Umiejętność poprawnego zachowania się w ekstremalnych sytuacjach jest o wiele ważniejsza niż parkowanie. Bo o ile błąd podczas ustawiania auta między dwoma liniami może kosztować nas rysę na błotniku i honorze, to błąd przy wychodzeniu z zakrętu na śliskiej nawierzchni – życie. Nie ma  lepszej rady na to niż praktyka. A do tego jest potrzebne miejsce, bo póki co jedyna możliwość to trening na drodze publicznej i niewielu szkołach jazdy. ie mylić z ośrodkami szkolenia kierowców w których się uczy jak zdać egzamin, a nie jak jeździć. Torów,  w naszym kraju nadal jak na lekarstwo. Oprócz Kielc i Poznania, które można od biedy uznać za pełnoprawne tory mamy jedynie kilka przebudowanych powojskowych lotnisk, na które wcale nie tak prosto się dostać. Nic dziwnego, że gawiedź się przenosi na parkingi przy centrach handlowych.

 

Ostatnio zbulwersowała opinię publiczną informacja o "szaleńcach" na parkingu pod jednym z marketów w podwarszawskich Markach. Nasi dzielni stróżowie prawa pozamykali wyjazdy z owego terenu i kontrolowali każdy wyjeżdżający samochód. Nie twierdzę, że sami zmotoryzowani byli bez winy, bo w takich miejscach gdzie setki kilogramów rozpędzonych aut ślizgają się metry od ludzi, często nie do końca trzeźwej, o tragedię nie trudno. „Chronić i służyć”, to motto nowojorskiej policji powinna sobie wziąć do serca każda służba mundurowa. Wyobraźcie sobie, że Ci wszyscy policjanci zaangażowani do akcji w Markach wpadają na ten parking, wyznaczają plac do kręcenia bączków, odsuwają publiczność i bawcie się do woli. Przecież i tak sterczeli na mrozie na tym parkingu! Tymczasem u nas, hasło policji chyba powinno brzmieć „Karać i straszyć”. Taka polityka „kija i marchewki”, tyle że marchewkę już dawno ktoś ukradł i został sam kij.

 

Tymbardziej boli informacja o definitywnym końcu toru wyścigowego w Lublinie. Obiekt który powstał pod koniec lat 70tych i służył miłośnikom motoryzacji z Lubelszczyzny do końca ubiegłego roku. Zamknięto po protestach okolicznych mieszkańców ze względu na hałas. Tyle tylko, że Ci pojawili się tam gdy tor już istniał. Działki zapewne były tańsze, ze względu na nieco uciążliwe sąsiedztwo i każdy z nich powinien to przyjąć na klatę. Nijak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że przypomina to zachowanie kukułki, która podrzucona do gniazda innego gatunku szybko wypycha z niego "rodowite jajka", a następnie urządza się wygodnie na zaanektowanym terytorium. Sprawa w Lublinie w pewnym momencie, gdy tor jeszcze działał, zaczęła przybierać prawie kryminalny obrót. Na asfalcie znajdywano potłuczone szkło czy plamy oleju, które raczej nie pojawiły się tam przypadkiem. A obiecanego przez włodarzy miasta w 2011 roku nowego obiektu jak nie było, tak nie ma.

 

Nic dziwnego że zmotoryzowana społeczność wzięła sprawy w swoje ręce i zaczęła organizację protestu, łącznie z pikietą przed lubelskim magistratem i przejazdem głównymi ulicami miasta. Na facebookowej stronie wydarzenia zapowiedziało udział niemal 6 tysięcy osób. Tymczasem Prezydent miasta odmówił wydania pozwolenia na protest bo… spowodowałby utrudnienia w ruchu. Manifestacja planowana na wczorajszy dzień jednak odbyła się. Co prawda w okrojonej formie oraz miała charakter „masowego wyjazdu po najlepsze bułki w mieście”. Dzięki temu udało się nieco sparaliżować Lublin, jednak protestujący byli masowo kąsani przez Policję, która starała się nie dopuścić do sformowania kolumny aut, a następnie zatrzymywała uczestników protestu wielokrotnie karząc mandatami i kierując wnioski do sądu. I dlatego zazdroszczę górnikom. Cokolwiek im się nie spodoba: wychodzą na ulicę, palą opony, krzyczą, protestują, wstrzymują ruch. Gdy takie protesty nie przynoszą skutku na śląsku, przenoszą cały ten zestaw do Warszawy. A na sam koniec, niezależnie od tego, kto aktualnie zasiada na fotelu Prezesa Rady Ministrów, gdy górnicy tupną, od razu dostają od niego co chcieli. A my zmotoryzowani? Co najwyżej możemy pocałować Prezydenta miasta w… klamkę drzwi urzędu.

 

Polecane wideo

Komentarze
Ocena: 5 / 5
Polecane dla Ciebie