Falujący biust

Kiedy zamykam oczy śni mi się taki sen: ona na rowerze, ja - w samochodzie. Ona jedzie i ja jadę. Ona się zatrzymuje i ja grzecznie staję. Co z tego wyniknie?
Falujący biust
03.07.2014
Rafał Jemielita

Była taka piosenka, ale ja dziś o czymś całkiem innym. Ale od kobiety się zacznie. W sumie dość zresztą nietypowo, ale w sumie... czemu nie? No to jadę... Bo i we śnie rzeczywiście jechałem. Pamiętam nawet, którędy podróżowałem! Otóż, nie wiedzieć czemu, zasuwałem sobie sportowym kabrioletem przez krakowskie ulice. Jedno skrzyżowanie, drugie, potem trzecie. Jadę lekko i miło, wiaterek sobie wieje delikatnie, motor mruczy, gdy nagle! No, właśnie. Z prawej ścieżką rowerową na dwóch modnych kołach „made in Holandia” nadjechała piękna blondynka. Zasadniczo lubię rude i brunetki, ale ta blondynka była zjawiskowa. Lekko nachylona na kierownicę, prezentowała wdzięki niczym Picasso swoją Guernikę. No, wszystko w tym śnie widziałem i – nie powiem – było przyjemnie. Ale ja dziś nie seksie zamierzam, uspokajam wszystkich. Bo ta moja blondyna, wiecie, jechała rowerem. Szybko jechała i w zasadzie zauważyłem ją w ostatniej chwili. Zahamowałem z piskiem kół, a ona pokręciła zgrabnym paluszkiem po czole, a następnie... bluznęła całkiem nieoczywistą grypserą. -Gdzie się pchasz ty gruby... Okularki sobie przejrzyj, inteligencie przerośnięty. Spojrzałem czujnie, a wtedy ona zamieniła się w 60-letniego zażywnego faceta na podrapanym składaku. Sen prysł! Dotarło do mnie, że to zamyślenie i że wcale nie jestem w Krakowie, że jadę autem z pracy lekko przemęczony, i ze kobita to w realu plujący żółcią facet. Zmrużyłem oczy zdziwiony i jeszcze nimi mrugałem, gdy nastąpił atak tak mocny jak wtedy, gdy Niemcy tłukli się z czołgami z ruskimi pod Kurskiem. -Ja ci gnoju pokaże. No, taka twoja mać, na rowerze jestem, to mam pierwszeństwo. Ale panie, ja tylko zahamowałem. Nie widziałem pana, przepraszam – próbowałem się bronić. -Jeszcze gnoju pyszczysz? Ja ci, taka twoja mać, pokażę. Chcesz to ci zaraz na łeb policję przyślę? W sumie jestem raczej wesołym człowiekiem i byle bluzgów na ulicy zwykle nie wyprowadza mnie z równowagi, ale tym razem gość przesadził. Szarpnął za czułą strunę. Za mocno szarpnął i wzbudził głośne "buuuuu". Przecież sam jeżdżę na rowerze i z tego mnie wszyscy znają, że lubię i że rowerzystów bronię. A tu taki atak? -Jeszcze stoisz. Idę do ciebie – człowiek na połamanych „Wigrach” jakoś mocniej się żachnął. Do tej pory byłem spokojny, ale jednym ruchem okulary zrzuciłem z twarzy i szarpnąłem za klamkę. -No chodź, ty taki owaki – wyryczałem. Zdążyłem ledwie wyskoczyć na zewnątrz (w całkiem przy tym niezłym czasie, bo dbam o fiz-kulturę i sport uprawiam nader często), gdy składak z rytmicznym piszczeniem znikał już w ciemnościach. Rowerowa kreatura przestraszyła się wściekłości Jemielity i tyle go drania wszyscy widzieli. Trzepnąłem drzwiami samochodu i – całkiem na jawie – zacząłem się nad tym zajściem zastanawiać. -No, buc i cham – przyszło pierwsze skojarzenie. -Przecież niczego złego nie zrobiłem. Było wolno i tylko zahamowałem, żeby go nie przestraszyć i broń Boże nie przekreślić jego rowerowej „autostrady szczęścia”! Z moralnego punktu widzenia byłem jak najbardziej w porządku. Z formalno-prawnego – tak samo. Nie wrzeszczałem, do czego „bajkerzy” są przyzwyczajeni, bo podobno co chwila dostaje im się od samochodziarzy. Nie przeklinałem, nie wzywałem imienia Pana Boga naderemno, nawet nie gadałem przez komórkę w czasie jazdy. Dostało mi się wyłącznie za to, że on jechał rowerem i miał dane od prawa PIERWSZEŃSTWO, a ja – za kierownicą auta – byłem na pozycji nr 2, czyli zostałem pozbawiony wszelkich praw (włącznie z rodzicielskimi). Szlag mnie na to trafił, bo choć jak powiedziałem „rowery to moja miłość”, muszę przyznać, że rowerzyści bywają tak samo chamscy jak cała reszta pięknego kraju rozciągniętego między Odrą i Bugiem. I nic im do cholery nie grozi. Są bezkarni, bo im wolno. Nie całkiem to akceptuję – powiem delikatnie. Nigdy nie wpadałem na myśl, żeby rowerem szarpnąć się między wozy na ulicę. Z czystego i niczym nie przymuszonego szacunku dla pozostałych użytkowników drogi! Tłukłem się spokojnie bokami, gdzieś tam chodnikiem (delikatnie, żeby na nikogo nie najechać), obchodziłem problem jak śmierdzące psie... No, wiecie co. A teraz jestem przeciw dawaniu pełni praw rowerzystom. Nie dorośli do tego – moim zdaniem. Wszyscy nie dorośliśmy. Zgadzacie się ze mną? Jestem przeciw rowerom na ulicach i głośno o tym zamierzam mówić. Może uwierzą, bo przecież – jak powiedziałem – sam jeżdżę na dwóch kołach z łańcuchem. Może będę bardziej od innych miarodajny, kto wie?

Jeśli spodobał Ci się ten artykuł polub nasz profil na Facebooku!

Polecane wideo

Komentarze
Ocena: 5 / 5
Polecane dla Ciebie