Nissan LEAF. Pod prąd.

Czy to już czas sprzedawać swoje auta benzynowe i rozglądać się za alternatywnym źródłem zasilania? Pocieszę Was: jeszcze nie. Tymczasem przez tydzień spędzony z Nissanem LEAFem zorientowałem się, że samochody elektryczne to bardzo niedaleka przyszłość…
Nissan LEAF. Pod prąd.
08.06.2014

 

EKO-design

Uroda LEAFa jest mocno dyskusyjna. Nissana, podobnie jak np. Toyoty Prius, nie sposób pomylić z niczym innym i o to chyba chodziło. Ponadto wzornictwo elektrycznego Nissana stanowi kontynuację założeń z innych modeli. Ma tyle samo przeciwników jak i zwolenników, jednak po bliższym poznaniu może się podobać. Wyłupiaste reflektory pomagają nieco wyczuć przód auta, a tylne diodowe lampy wpasowane w słupki wyglądają w nocy naprawdę zjawiskowo. W środku jest trochę mniej krzykliwie, przynajmniej dopóki nie uruchomimy auta i nie zaświeci się deska rozdzielcza, która jest zupełnie inna niż w konwencjonalnych samochodach. Poza tym w nie znajdziemy żadnych oznaczeń, nic co sugerowałoby z jakim autem mamy do czynienia. Jedyny niespotykany element to przełącznik zmiany trybu jazdy na tunelu środkowym i kilka przełączników pod kierownicą. Poza tym LEAF to bardzo poprawny pojazd. Ma wygodne fotele i jest wykończony całkiem przyzwoitymi plastikami. Ma także bogate wyposażenie: radio z BT i wejściem USB, nawigację z dotykowym panelem (po włączeniu wstecznego biegu wyświetla obraz za autem), klimatyzację, grzane fotele, tylną kanapę i kierownicę. Większość kierowców na pewno znajdzie na lewym fotelu odpowiednią pozycję, a i pasażerowie z tyłu nie mają zbytnio na co narzekać – mimo że to kompakt, a nie reprezentacyjna limuzyna. Mnie najbardziej przeszkadzały grube słupki „C”, które skutecznie ograniczają pole widzenia przy włączaniu się do ruchu czy zmianie pasa.

 

Sylwetka elektrycznego Nissana jest, delikatnie mówiąc, dość specyficzna. zdj. autor

 

 

Elektryka prąd nie tyka…

Ale dość o sprawach oczywistych, zajmijmy się tym co jest w LEAFie wyjątkowe. Dzięki bezkluczykowemu systemowi wsiadam do wozu po prostu pociągając za klamkę, naciskam przycisk „Power” i… przede mną w miejscu zegarów w rytm wściekłej melodyjki (3 do wyboru) rozbłyska sporych rozmiarów wyświetlacz. Wracają wspomnienia, czuję się jakbym odpalał starą konsolę Nintendo. Ponad właściwym wyświetlaczem pojawia się mniejszy z prędkościomierzem, termometrem, zegarkiem oraz wskaźnikiem „ECO”. Główny „ekran” pokazuje odczyty z komputera pokładowego i dwa wskaźniki: temperatury akumulatorów oraz pojemności baterii (dodatkowo informując o zasięgu). Jednak czuję się jakoś nieswojo. Brakuje mi hałasu silnika, jego wibracji, jedynie zielona kontrolka informuje mnie że mogę jechać. To co? Ruszam! Od razu spore zaskoczenie. Czasy w których auta elektryczne kojarzono z Melexami i wózkami ze Stalowej Woli minęły bezpowrotnie. LEAF to pełnoprawne auto, które osiągami może zawstydzić niejedną benzynówkę. Elektryczny silnik o mocy 109 KM rozpędza „Listka” do 145 km/h. Niektórzy z Was pewnie będą kręcić nosem, ale nie zapominajcie, że ten wóz stworzono z myślą o mieście. Poza tym ma całkiem spory moment obrotowy wynoszący 254 Nm, który - jak to w silniku elektrycznym - jest dostępny już od 0 obr/min. Do setki Nissan rozpędza się w całkiem przyzwoite 10,5 sekundy, jednak największe wrażenie robi start od zera do 50-60 km/h. Wtedy mało które auto potrafi mu dorównać podczas ruszania spod świateł, a na dodatek LEAF rusza całkowicie bezgłośnie.

 

Trzeba się przyzywczaić do nietypowych "Zegarów", rząd niebieskich kółek to wskaźnik moc/odzyskiwanie energii. zdj. autor

 

 

W poszukiwaniu utraconej energii

Niestety korzystanie z osiągów, czy jazda z prędkościami powyżej 100 km/h bardzo odbijają się na zasięgu. Producent dał nam wyboru dwa tryby jazdy: „Normal” i „ECO”. W tym drugim, auto przyspiesza trochę wolniej, ale i więcej energii odzyskuje podczas hamowania, zarówno silnikiem jak i hamulcami. Realnie, w trybie ECO, bez zbytniej delikatności w traktowaniu pedału gazu bez problemu robiłem na jednym ładowaniu nieco ponad 100km. Niestety, mam dosyć ciężką nogę i za nic nie mogłem się zmusić do eko-jazdy, więc nie powiem jaki zasięg da się osiągnąć w trybie „emeryt”. Jednak pan wydający mi auto w Nissanie zapewniał mnie, że spokojnie jeżdżąc, bez problemu powinienem zrobić 150 km na jednym ładowaniu.

 

Nissan LEAF to pełnoprawny, pięcioosobowy hatchback z bardzo przyzwoitym bagażnikiem. zdj. autor

 

 

Tramwajem po szynach

LEAF zaskoczył mnie swoim posłuszeństwem, prowadzi się nad wyraz poprawnie mimo sporej masy oraz gabarytów. Akumulatory, czyli najcięższy element w samochodzie elektrycznym, umieszczono pod podłogą. To bardzo korzystnie wpłynęło na rozkład masy i obniżenie środka ciężkości. Nissan nie jest może wyścigówką, ale naprawdę trudno nawet na mokrym, wprowadzić go w poślizg. Nie przechyla się na zakrętach, a zawieszenie naprawdę dobrze radzi sobie nawet z większymi wybojami. Trzeba się jednak przyzwyczaić do delikatnego obchodzenia z gazem, 100 km/h pojawia się na wyświetlaczu momentalnie. Na mokrej nawierzchni kontrola trakcji ma w tym aucie co robić. Baczenie trzeba mieć również na przechodniów, szczególnie na parkingach. LEAF wydaje ciche dźwięki jedynie przy gwałtownym przyspieszaniu i hamowaniu, poza tym jest bezgłośny. Piesi potrafią wejść prawie pod koła, zupełnie nie spodziewając się, że samochód może poruszać tak cicho. Dlatego też przy niższych prędkościach Nissan emituje specjalne piski, które w praktyce są słabo słyszalne i mało kto zwraca na nie uwagę.

 

Widok pod maską zgoła odmienny od "zwykłych" aut. Akumulator 12V służy do osprzętu i oświetlenia. zdj. autor

 

 

Gdzie jest gniazdko?!

Trzeba się nauczyć również rozsądnego gospodarowania energią. Włączenie klimatyzacji od razu odbiera nam kilka cennych kilometrów zasięgu. Zresztą podobnie jak ogrzewanie, które pobiera nawet więcej energii niż klima. Nissan twierdzi, że przy „jeździe z jajkiem na pedale” i rezygnacji z powyższych wygód auto może zrobić 200km na jednym ładowaniu. Być może, ale czy wtedy dojedziemy gdziekolwiek na czas? Jak wspomniałem, w moim wypadku prądu starczało na 100-120 km na ładowaniu. A co potem? Ja ładowałem Nissana z domowego gniazdka. Niestety nie każdy ma ten luksus, że mieszka w domu, a nawet jeżeli tak, to nie zawsze gniazdko jest w bezpośredniej bliskości auta, Nissan nie zaleca stosowania przedłużaczy, a standardowa ładowarka ma ledwo 5 m kabla. Na dodatek ładowanie za jej pomocą trwa 10-11 h (dla zupełnie rozładowanych akumulatorów). Długo? Inni mają gorzej. Amerykanie mają w domowej sieci niższe napięcie więc w USA LEAF ładuje się… dwa razy dłużej. Jednak jako opcję (za ok 3500 zł) można dokupić szybką ładowarkę która skróci ten czas o ok 25%. Nissana oczywiście można ładować też na mieście, z powstających jak grzyby po deszczy ogólnodostępnych stacji szybkiego ładowania pojazdów elektrycznych. Niestety w Warszawie z kilkunastu takich „gniazdek”, tylko jedno jest kompatybilne z Nissanem. Aha! Z szybkim ładowaniem trzeba uważać, bo producent zastrzega, że częste korzystanie z takich stacji może skrócić żywotność akumulatorów.

 

Klapka gniazd ładowania otwiera się z pilota. Po prawej gniazdo do ładowania "domowego", po lewej do stacji szybkiego ładowania. zdj. autor

 

 

Gdy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze.

LEAFa traktowałem przez tydzień jak normalny samochód. Przejechałem ok. 500km, a średni pobór prądu oscylował w okolicach 18kWh/100km, przynajmniej tak twierdził komputer pokładowy. Usiadłem z kalkulatorem i policzyłem: średnio jedna kWh w Polsce kosztuje 56 groszy, co pozwala nam przejechać 100km za 10 złotych. Ci którzy mają dwutaryfowe liczniki w domach, jeżdżą oczywiście sporo taniej.

 

Błękitny znaczek u Toyoty oznacza hybrydę, u Nissana auto elektryczne. zdj. autor

 

 

Nissan Liść

Pisząc o elektrycznym Nissanie posługiwałem się polskim dosłownym tłumaczeniem jego nazwy. Tymczasem LEAF to skrót od Leading, Environmentally friendly, Affordable, Family car, czyli wiodący, przyjazny środowisku, niedrogi samochód rodzinny. Nie sposób się z tym nie zgodzić, no może poza słowem „niedrogi”. Jednak pamiętajmy, że na rynku praktycznie nie ma aut, które mogą konkurować w tej dziedzinie z LEAFem. Cena miejskiego Nissana może trochę szokować (125000 zł), ale jeśli zestawimy sobie ją z „klasycznymi” autami, a następnie doposażymy je podobnie do Nissana, to okazuje się, że ta kwota nie jest wygórowana. Na dodatek producent daje na LEAFa 5 lat gwarancji (w tym na akumulatory).

 

"Zero emisji" - przyjazny dla środowiska, niestety środowisko nam się nie odwdzięczyło: zdjęcia byliśmy zmuszeni robić w strugach ulewnego deszczu. zdj. autor

 

 

 

Przyszłość zamienia się w teraźniejszość.

Listek został w 2011 roku - jako pierwszy pojazd elektryczny - zwycięzcą konkursu Car Of The Year. Mimo że często werdykty tego szacownego gremium są delikatnie mówiąc od czapy, to tutaj trudno się z nim nie zgodzić. Dzięki LEAFowi elektryczne auta mają szanse trafić pod strzechy – wyglądają i jeżdżą jak normalne samochody, pojemność akumulatorów ciągle rośnie, a ceny zbliżają się do akceptowalnego poziomu. Ludzie z Nissana twierdzą, że 80% kierowców nie przejeżdża dziennie więcej niż 100km i chyba mają rację. Mnie przez cały tydzień ani razu nie zdarzyło się raz wracać do domu z duszą na ramieniu i wzrokiem wlepionym w wyświetlacz zasięgu. Wszystko to powoduje, że Listek może być naprawdę ciekawym i ekonomicznym uzupełnieniem domowego parku samochodowego.

 

Gdy wyświetlacze na desce rozdzielczej są wyłączone, nic nie wskazuje, że mamy do czynienia z niezwykłym "elektrykiem". zdj. autor

 

Polecane wideo

Komentarze
Ocena: 5 / 5
Polecane dla Ciebie