Nauka jazdy i piesi, czyli uliczny terror

Piesi i "nauki jazdy" nie są bez wad...
Nauka jazdy i piesi, czyli uliczny terror
zdjęcie: Gazeta.pl
09.02.2016
Rafał Jemielita

Pieszy ma 100-procentowe pierwszeństwo na przejściach i z tym nie ma co dyskutować, bo to jasne jak dwa razy dwa - cztery. Pieszy wchodzi na przejście, a samochody muszą się zatrzymać. Też oczywista oczywistość, prawda? Przez kilka dni byłem w Krakowie i zgłupiałem, bo tam nikt nie trzyma się litery prawa (nikt należy tu oczywiście czytać w cudzysłowie, bo przecież 100 procent populacji kierowców na ulicach grodu Kraka tego nie robi)! Panują jednak jakieś szalone zwyczaje, z którymi w innych miejscach w Polsce się nie spotkałem. Przechodnie idą sobie na przykład wzdłuż ulicy, żeby – nikomu niczego nie sygnalizując nawet podni – wtargnąć na przejście. W sumie to można podciągnąć pod to 100-procentowe pierwszeństwo, ale zasada (bo to w sumie wygląda na jakąś zorganizowaną zmowę) dotyczy również pieszych przechodzących przez jezdnię z daleka od zebry. Ot, włażą pod koła i przy tym kompletnie ich nie interesuje, że cała reszta jedzie i że czujnie musi zahamować, żeby ludziskom nie wjechać w tyłki. Nie cierpię takiej dezynwoltury i nie zamierzam mówić (tu pisać), że to jest w porządku. Bo nie jest! Wprawdzie między Warszawą a Krakowem są historycznie uwarunkowane animozje, ale szwędzacze pod Wawelem przeszkadzają nie tylko mnie lecz również miejscowym. Skoro tak – wypada zwracać uwagę i upominać. Rozumiem, że pod Starym Mieście chodzi się na piechotę i to ogólnie przyjęte. Fajnie, że do wielu miejsc można dotrzeć spacerkiem i że to w tamtym mieście normalne. Fajnie lecz bez przesady – ulica służy także dla ruchu samochodów, motocykli, skuterów i ciężarówek (kogoś pominąłem?:). 

Zostawmy jednak "terenową" wyprawę do Krakowa. Wpadł mi ostatnio w ręce filmik z taksówkarzem, który wkurzony przedłużonym postojem "elki" na skrzyżowaniu, brutalnie  wyprzedza kursanta i robi awanturę instruktorce. Z jednej strony chamstwa nie lubię, ale z drugiej jestem po stronie tego faceta. Dlaczego? To całkiem proste. Mieszkam bowiem niedaleko placu manewrowego, czyli samochody nauki jazdy widuję ponadnormatywnie często. Panowie instruktorzy uczą parkowania na mojej ulicy, co już samo w sobie jest przegięciem pały – kto zapłaci za ewentualne szkody, gdy komuś omsknie się noga przy manewrowaniu, pytam się? Pod oknami piłują te swoje Skody i Hyundaie na obrotach, żeby chwilę później – jadąc sennie 30 km/h – przesuwają od lewej do prawej, i z powrotem. Ile to można wytrzymać? Wiem, że muszą się uczyć, ale jeden wóz szkoleniowy to przysłowiowy pikuś. Jak poradzić sobie z konwojami "elek", które próbują – z mizernym skutkiem – włączyć się do ruchu na sąsiednim podporządkowanym skrzyżowaniu? Jeżdżą tak od szóstej rano do wieczora, czyli spotkania z nimi są nieuniknione! Szlag człowieka trafia i dlatego wściekłego "sałaciarza" rozumiem. Nie pochwalam oczywiście tej awantury, ale nerwy wysiąść w takiej sytuacji mogą, bo "elko-terror" widzę na co dzień. Skoro instruktorzy też mają mózgi i mogą je od czasu do czasu uruchamiać, może warto z takiej możliwości skorzystać. Myślenie o innych na ulicy nie boli, podobno.  

Polecane wideo

Komentarze
Ocena: 5 / 5
Polecane dla Ciebie