Ten koleś wjechał Nissanem GT-R pod Everest. A ty co ciekawego dzisiaj zrobiłeś?

Trzeba mieć pieniądze i fantazję! Ponad siedem tysięcy kilometrów za kierownicą japońskiego supersamochodu czyli wyprawa z Singapuru w Himalaje
Ten koleś wjechał Nissanem GT-R pod Everest. A ty co ciekawego dzisiaj zrobiłeś?
Fot: Kah Chuan Hoong
02.11.2016
Andrzej Chojnowski

Pod Mount Everestem spodziewałbym się Toyoty Land Cruiser, albo Nissana Patrola. Albo chińskich ciężarówek. Kurczę! Spodziewałbym się nawet Poloneza w wersji Truck. Tymczasem zobaczyłem to:

 

Myślisz sobie – Tybetańczycy mają swoje "500+" i nagle zaczęli kupować drogie samochody? Nic podobnego. To auto, stworzone do jazdy po ulicach wielkich metropolii, pokonało pół świata żeby znaleźć się w Himalajach. A dokładnie – pół Azji.

 

Poznaj pana Kah Chuan Hoonga, singapurskiego przedsiębiorcę który postanowił zrealizować swój szalony plan i wyrwać swojego GT-Ra ze "strefy komfortu”, jakby to powiedział Mateusz Grzesiak, żeby z szerokich i równych jak stół autostrad Singapuru zabrać go na górską wycieczkę.

 

Hi All, tonight there's no WiFi at the guest house next to the world's highest monastery, the Rongbuk Monastery. No...

Opublikowany przez Kah Chuan Hoong na 24 październik 2016

 

Wyszło rewelacyjnie. Auto pokonało 7246 kilometrów przez Malezję, Tajlandię i Laos do Tybetu. Celem Hoonga była baza himalaistów pod Everestem pod północną ścianą ośmiotysięcznika, na wysokości 5200 metrów nad poziomem morza, niedaleko tybetańskiego klasztoru Rongbuk, najwyżej położonej świątyni na świecie. Przygotowanie wycieczki zajęło półtora roku, ale udało się. Dowodem są zdjęcia na których obok „Godzilli”, czyli GT-Ra widać rozradowanego KC Hoonga, a w tle – Mount Everest.

 

Wiem o czym myślisz w tej chwili. Zastanawiasz się pewnie jakim cudem ten typ wjechał tak wysoko delikatnym samochodem z turbo, w rejony w którym powietrze jest bardzo rzadkie, a do tego sprzedają tam paliwo tak marne, że przy nim polski olej opałowy to „wipałer”? Z tym rzeczywiście był problem, ale pomogły wcześniejsze modyfikacje elektroniki silnika dokonane jeszcze przed wyruszeniem w podróż. Kłopotów przysparzały też niskie temperatury. W tybetańskich mrozach Nissan miał kłopoty z elektroniką i chłodzeniem – płyn chłodzący który sprawdzał się w singapurskich upałach, w Tybecie... zamarzał. Poza tymi niedogodnościami auto spisało się jednak na medal. Więc jeśli ten Singapurczyk był w stanie wjechać GT-Rem pod Everest to przestań wreszcie męczyć bułę i zaplanuj wycieczkę Polonezem Atu na Kamczatkę. Ponieważ dlaczego nie?

 

I na koniec film na którym widać jak Godzilla radzi sobie na górskich drogach Tybetu. 

 

Opublikowany przez Kah Chuan Hoong na 30 październik 2016

 

Polecane wideo

Ten koleś wjechał Nissanem GT-R pod Mount Everest. A ty co ciekawego dzisiaj zrobiłeś?
Ten koleś wjechał Nissanem GT-R pod Mount Everest. A ty co ciekawego dzisiaj zrobiłeś? - zdjęcie 1
Komentarze
Ocena: 5 / 5
Polecane dla Ciebie