Stare Mini zazwyczaj kupują hipsterzy którzy chcą się polansować na mieście jeżdżąc między kawiarnią a knajpą z hummusem. Ale to Mini z 1964 roku to zupełnie inna bajka. Do jazdy po ulicach jakiekolwiek miasta się nie nadaje, zostało zbudowane w innym celu: ma pobić rekord prędkości na wyschniętym słonym jeziorze Bonneville w USA.
Cel który postawili sobie twórcy projektu to przebicie granicy 175 mil na godzinę (ok. 281.635 km/h). Po drodze do tego celu ustanowili kilka rekordów w dwóch różnych kategoriach już ustanowili – między innymi w kategorii aut napędzanych benzyną z silnikiem pojemności od 751 ccm do 1000 ccm, w tej samej kategorii, ale dla aut napędzanych metanolem. Granica 175 mil na godzinę okazała się nieprzekraczalna dla silnika który odmówił posłuszeństwa, ale i tak, z najlepszym wynikiem wynoszącym ponad 166 mil na godzinę (267,1 km/h), zespół przechodzi do historii, a wraz z nimi ich czerwone Mini z 1964, oficjalnie najszybsze Mini w historii.
Ojcem i szefem projektu jest Nowozelandczyk Nelson Hartley, starszy brat Brendona Hartleya, fabrycznego kierowcy Porsche ścigającego się w wyścigu Le Mans 24H i w serii World Endurance Championship. Nelson nie miał tyle szczęścia i talentu co Brendon – na co dzień pracuje jako mechanik, startuje też w zawodach wyścigowych buggy. Auto, napędzane zbudowanym przez Hartleya i jego kumpli silnikiem, ma moc ok. 370 KM. Cały projekt mocno nawiązuje do słynnej historii Burta Munro, Nowozelandczyka który w latach 60. ustanowił niepobity do dzisiaj rekord prędkości na samodzielnie zmodyfikowanym starym motocyklu. Jeśli Nelsonowi i jego koleom z teamu uda się ustanowić nowy rekord prędkości w Bonneville, będzie to wielkie wydarzenie. Wprawdzie jego brat Brendo za kierownicą Porsche 919 HY z łatwością osiąga prędkości o wiele wyższe, ale budżet niemieckiego koncernu motoryzacyjnego na jeden sezon startów w WEC to kilkaset milionów euro. Nelson swój projekt "64 Mini" zrealizował prawdopodobnie za ułamek procenta tej kwoty...
„Miniak” na słonych równinach w Bonneville wygląda tak (nomen omen) słodko, że na usta aż ciśnie się pytanie: kiedy jakiś pomysłowy Polak pojedzie tam z Fiatem 126p? Czekamy na śmiałka, obiecujemy o nim pisać jako o bohaterze narodowym.